Magazyn

Magazyn

Wybory w USA mogą skończyć się remisem. Kto wtedy wybierze prezydenta?

author

Zespół wPolsce24.tv

Telewizja informacyjno-publicystyczna

  • 15 września 2024
  • Czas: sek

Wszystkie sondaże pokazują, że Donald Trump i Kamala Harris idą łeb w łeb. Eksperci zwracają, że istnieje szansa, że wybory skończą się remisem. Wtedy o tym, kto zostanie kolejnym prezydentem USA, będzie mogła zadecydować jedna osoba.

W USA wybory prezydenckie czasami mają jasnego zwycięzcę. Np. w 1936 roku Franklin D. Roosevelt, walcząc o bezprecedensową trzecią kadencję, pokonał Alfa Landona zdobywając aż 97% głosów. Ronald Reagan w walce z Jimmym Carterem dostał aż 81,8% głosów, a starając się o drugą kadencję poprawił ten wynik, do 95,2% głosów. Richard Nixon w 1972 roku zdobył aż o 18 mln głosów więcej od swojego rywala. Było to możliwe, bo były to pierwsze wybory, w których wiek wyborczy obniżono z 21 lat do 18 lat – a Nixon obiecał nastolatkom koniec poboru na wojnę w Wietnamie.

Donald Trump nawet nie zbliżył się do tych wyników. W 2016 roku dostał de facto mniej głosów od Hillary Clinton – 46,1% do 48,2% - chociaż wygrał w kolegium elektorskim. Biden pokonał go 51,3% do 46,8%. Sondaże pokazują, że w tegorocznych wyborach różnica między kandydatami również będzie niewielka. Jak na razie różnice poparcia między nimi mieszczą się w granicach błędu statystycznego. To oznacza, że perspektywa, że będzie remis, nie jest wcale wykluczona.

Wpływ na to ma wspomniane wcześniej kolegium elektorskie. W USA wyborcy nie oddają bowiem głosów bezpośrednio na kandydata, a na elektorów, którzy później głosują w kolegium elektorskim. Tutaj pojawia się problem. Liczba elektorów z danego stanu jest uzależniona od liczby jego delegatów do Kongresu. Liczba senatorów jest stała – każdy stan ma dwóch – ale już liczba kongresmanów jest płynna i zmienia się co dziesięć lat, w zależności od populacji danego stanu. Sprawiło to, że obecnie kolegium elektorskie liczy 538 elektorów, co oznacza, że możliwy jest w nim remis 269-269.

Scenariusz, że do niego dojdzie, nie jest wcale taki nieprawdopodobny. To niemal się stało cztery lata temu. Jak zauważa portal The Hill, gdyby Trump wygrał wtedy w Arizonie, Wisconsin oraz Michigan lub Georgii, to pod względem liczby głosów elektorskich zremisowałby z Bidenem. Stałoby się tak również, gdyby wygrał w Pensylwanii, 2 okręgu Nebraski (w tym stanie elektorzy są przydzielani kandydatom proporcjonalnie) i w Michigan lub Georgii. We wszystkich tych stanach różnice w głosach na Trumpa i Bidena były minimalne, poniżej 1%.

Jeżeli dojdzie do takiej sytuacji, to w grę wejdzie instytucja tzw. faithless electors, czyli elektorów, którzy nie głosują na tego kandydata, na którego powinni głosować. Istnienie takich elektorów wynika bezpośrednio z samego pomysłu na kolegium elektorskie. Mieli być zabezpieczeniem na wypadek, gdyby wyborcy wybrali kandydata, który wyjątkowo nie nadaje się do bycia prezydentem. Od czasów Ojców Założycieli większość stanów wprowadziła przepisy, które zabraniają elektorom oddanie głosu na niewłaściwego kandydata. Trzynaście z nich – w tym kluczowe dla zwycięstwa Pensylwania i Georgia – nie mają jednak takich przepisów. W piętnastu kolejnych takie głosowanie jest wprawdzie zabronione, ale nie ma prawnej możliwości anulowania oddania takiego głosu. Oznacza to, że może się zdarzyć, że to nie wyborcy, a pojedynczy działacz, któremu partia powierzyła zostanie elektorem, wybierze nowego prezydenta USA.

Zakładając, że do tego nie dojdzie i w głosowaniu elektorskim będzie remis, jego wyniki zostaną przekazane Kongresowi, który oficjalnie policzy je 6 stycznia. W takim wypadku to Kongres wybierze nowego prezydenta i wiceprezydenta USA. Senat zdecyduje, kto zostanie wiceprezydentem, a senatorzy będą mogli głosować na dwóch głównych kandydatów. Prezydenta wybierze Izba, ale samo głosowanie będzie wyglądać nieco inaczej. Zamiast poszczególnych członków, głosy oddadzą delegacje z każdego stanu. Będą też mogły głosować na trzech kandydatów, którzy dostali najwięcej głosów w wyborach.

Ten system oznacza, że możliwa jest sytuacja, w której prezydent i wiceprezydent będą członkami innych partii. W USA taka sytuacja miała miejsce tylko raz, w 1800 roku. Wtedy prezydentem został John Adams z Partii Federalistów, a wiceprezydentem Thomas Jefferson z Partii Demokratyczno-Republikańskiej. Trudno uznać, by była to stabilna administracja. Gdyby takie głosowanie odbyło się dzisiaj, to najprawdopodobniej tak by się stało. W Senacie przewagę głosów -51 do 49 – mają Demokraci i stowarzyszeni z nimi senatorowie niezależni, więc raczej wybraliby Tima Walza. W Izbie Republikanie mają większość w 26 z 50 delegacji stanowych, a w dwóch stanach liczba kongresmanów obu partii jest równa, więc raczej na pewno zwyciężyłby tam Trump.

Trzeba jednak pamiętać, że głosowanie odbędzie się już po wyborach, podczas których wyborcy będą głosować nie tylko na nowego prezydenta, ale wybiorą też nowy skład Izby i jedną trzecią Senatu, więc te liczby mogą ulec zmianie. W USA jest stu senatorów i 50 delegacji stanowych. Obydwie te liczby są parzyste, więc także w Kongresie teoretycznie możliwy jest remis.

W Izbie sytuacja jest prostsza. Jeżeli 25 delegacji poprze Trumpa, a kolejnych 25 poprze Harris, to głosowanie zostanie powtórzone – i będzie powtarzane do skutku. Jeżeli nie zdążą wybrać prezydenta do południa czasu wschodniego 20 stycznia 2025, kiedy skończy się kadencja Bidena, to Harris jako wiceprezydent zostanie p.o. prezydenta – i będzie piastować to stanowisko do czasu, aż któreś z kolejnych głosowań wyłoni zwycięzcę.

W Senacie sytuacja może być trudniejsza. Wiceprezydent jest bowiem przewodniczącym Senatu. Jeżeli podczas np. głosowania nad ustawą nastąpi remis, to wtedy ma prawo oddać decydujący głos. Tutaj jednak wchodzi w grę potężny konflikt interesów. Konstytucja o tym nie wspomina i na dobrą sprawę nikt do końca nie wie, czy w razie wyniku 50 do 50 Harris będzie mogła zdecydować swoim głosem o tym, kto zwycięży.

Zbliżona sytuacja miała miejsce tylko raz, w 1824 roku. Wtedy w USA istniała tylko jedna partia, Partia Republikańsko-Demokratyczna, ale każda z jej frakcji wystawiła własnego kandydata, a żaden z nich nie zdobył niezbędnej większości głosów w Kolegium Elektorskim. W wyborach najwięcej głosów i głosów elektorskich zdobył Andrew Jackson, ale Izba wybrała Johna Quinciego Adamsa. Wywołało to bardzo poważny kryzys polityczny, który sprawił, że nie mógł on w praktyce rządzić, a wściekły Jackson odszedł z partii i stworzył Partię Demokratyczną, zdobywając ostatecznie prezydenturę w 1829.

W praktyce jeśli dojdzie do takiej sytuacji, to USA czeka naprawdę poważny i niebezpieczny kryzys konstytucyjny. Ich konstytucja jest w wielu punktach bardzo ogólna, a o praktyce decyduje precedens i sądy. Wątpliwe, żeby strona, która przegra, miała odpuścić, więc możemy spodziewać się, że w końcu będzie musiało dojść do interwencji Sądu Najwyższego. Ten na szczęście ma nieparzystą liczbę członków, więc remis w nim jest niemożliwy.

Źródło: The Hill, 270toWin, Zdjęcie: Lars Plougmann from London, United Kingdom/ Wikipedia

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych

Najczęściej oglądane

Quantcast