Kolejny kraj odrzuca socjalizm. Zaskakujący triumf centroprawicy

Z tego tekstu dowiesz się:
-
Rodrigo Paz Pereira zwyciężył w wyborach prezydenckich w Boliwii, zdobywając 54% głosów w drugiej turze.
-
Po raz pierwszy od 20 lat władzę traci rządząca krajem skrajna lewica (MAS) założona przez Evo Moralesa.
-
Kandydat socjalistów, Eduardo del Castillo, zdobył zaledwie 3,17% i odpadł już w pierwszej turze.
-
Kryzys gospodarczy, inflacja (25%) i brak paliwa doprowadziły do drastycznego spadku poparcia dla lewicy.
-
Paz zapowiada wolnorynkowe reformy, ograniczenie dopłat i stopniowe odchodzenie od socjalistycznego modelu.
-
Nowy prezydent będzie musiał radzić sobie z gigantycznym kryzysem gospodarczym i napięciami wokół upraw koki.
-
Jego ojciec, Jaime Paz Zamora, był prezydentem w latach 1989–1993 i wprowadzał reformy wolnorynkowe.
Boliwią od dwudziestu lat rządzi skrajnie lewicowa partia Movimento al Socialismo (Mas) (hiszp. Ruch w stronę socjalizmu). Została założona przez Evo Moralesa, jednego z najważniejszych przywódców latynoamerykańskiego socjalizmu. Wywodzi się z ruchu, który reprezentował interesy hodowców koki, a władzę zawdzięcza poparciu Indian. Jako pierwsza partia w Boliwii zdobyła samodzielną większość, a Morales był prezydentem tego kraju w latach 2006-2019.
Wpadli w głęboki kryzys
Rządy socjalistów doprowadziły do największego kryzysu gospodarczego od czterech dekad. Roczna inflacja sięgnęła już 25%. Co więcej to państwo, niegdyś znaczący producent energii, musi obecnie importować benzynę. Jak zauważa brytyjski dziennik "Guardian", sytuacja jest tak trudna, że przed wyborami sąd dał specjalny dostęp pojazdom, które rozwożą karty wyborcze, do stacji benzynowych, by nie musiały stać w gigantycznych kolejkach.
Ten kryzys wywołał drastyczny spadek popularności lewicy. Z tego powodu obecny prezydent Luis Arce zdecydował, że nie będzie w ogóle walczył o drugą kadencję. Kandydat Mas, minister spraw wewnętrznych Eduardo del Castillo, odpadł w pierwszej turze. Boliwijska komisja wyborcza poinformowała, że z wynikiem 3,17% zajął dopiero drugie miejsce.
Potrzebna była druga tura
Żaden kandydat nie zdobył w pierwszej turze ponad 50% głosów, więc – po raz pierwszy w historii Boliwii – konieczne było zorganizowanie drugiej tury, która odbyła się w niedzielę. Ku wielkiemu zaskoczeniu zwyciężył w niej mało znany centroprawicowy senator Rodrigo Paz Pereira, który, jak informuje NPR, dostał 54% głosów. Jego rywalem był Jorge Quiroga z prawicowej partii Libre. Quiroga był już prezydentem Boliwii w latach 2001-2002, objął ten urząd gdy prezydent Hugo Banzer, w administracji którego był wiceprezydentem, zrezygnował z problemów zdrowotnych.
Jak zauważa agencja AP, zwycięstwo Paza było niespodziewane, bo dotychczas był szeregowym senatorem i nikt nie uznawał go za poważnego rozgrywającego, a początkowo w sondażach zajmował odległe pozycje.
Ma on jednak bardzo znanego ojca. Jaimie Paz Zamora, był w latach 60. XX wieku jednym z założycieli marksistowskiego Ruchu Lewicy Rewolucyjnej. Konflikt z juntą generała Hugo Banzera, późniejszego prezydenta, sprawił, że musiał uciekać do Hiszpanii. Tam ożenił się z Hiszpanką. Ich synem jest młody Paza, który pierwsze lata życia spędził w tym kraju.
Junta Banzera upadła w 1978 roku, dzięki czemu Paz Zamora mógł wrócić z rodziną do kraju. Wiele lat później wszedł w polityczny sojusz z byłym dyktatorem, mimo że w czasach jego junty został wtrącony do więzienia. Dzięki temu udało mu się zostać w 1989 roku prezydentem.
Mimo wcześniejszej fascynacji marksizmem, wprowadził w kraju szerokie, prawicowe i wolnorynkowe reformy i ściągnął do niego zagranicznych inwestorów, co znacznie pomogło gospodarce.
Jego syn poszedł w ślady ojca – zaczął karierę polityczną w jego marksistowskiej partii, ale obecnie jest już chadekiem. W 2015 roku został burmistrzem miasta Tarija, a od 2020 jest senatorem.
Czeka go tytaniczna praca
Nowego prezydenta czeka gigantyczne wyzwanie. Sytuacja gospodarcza Boliwii jest bowiem coraz trudniejsza i dla wszystkich jest jasne, że nie obędzie się bez głębokich i bolesnych reform. Jak informuje NPR, Paz zapowiedział już zniesienie stałych kursów walut, ograniczenie inwestycji publicznych, a także zniesienie ogromnych dopłat do paliwa. Ten ostatni temat jest wyjątkowo wrażliwy – gdy Morales próbował to zrobić w 2011 roku, w całym kraju wybuchły ogromne protesty. Fakt, że obecnie, by zatankować samochód, trzeba nieraz czekać kilka dni w kolejce, może mu to jednak nieco ułatwić.
Równocześnie Paz zapowiedział, że zerwie z socjalistycznym modelem gospodarczym z dwóch ostatnich dekad, ale obiecał, że będzie wprowadzał wolnorynkowe reformy stopniowo. Liczy, że dzięki temu uda mu się uniknąć gwałtownej recesji i dalszego wzrostu inflacji, które grożą przy wprowadzaniu tak fundamentalnych zmian, i które już się w Boliwii zdarzały. Wielu boliwijskich komentatorów uważa, że zapowiedzi radykalnych zmian i „terapii szokowej”, jakie składał Quiroga, kosztowały go zwycięstwo. Niewielka większość, jaką zdobyła partia Paza w Kongresie, oznacza, że będzie musiał iść na kompromis z innymi przedstawicielami prawicy.
Wznowią walkę z narkotykami?
Ekonomiści są zgodni, że jednym z głównych problemów, przed jakimi stoi boliwijska gospodarka, jest to, że socjaliści zdążyli już roztrwonić wszystkie rezerwy walutowe, przede wszystkim w dolarach. To sprawia, że praktycznie padł import. Utrudnia to znacznie także remonty infrastruktury przemysłu wydobycia gazu. Gaz był niegdyś kołem zamachowym boliwijskiej gospodarki, ale lata zaniedbań sprawiły, że jego wydobycie drastycznie spadło.
Obaj rywale są zwolennikami bliskiego sojuszu z USA i komentatorzy są zgodni, że liczą, na opłacalne pożyczki w dolarach od Waszyngtonu.
Guardian zauważa jednak, że ceną za to najprawdopodobniej będzie znaczące zaostrzenie kontroli nad uprawą koki. Liście tej rośliny są powszechnie konsumowane przez Boliwijczyków. Tajemnicą poliszynela jest jednak to, że znaczne ich ilości są sprzedawane na czarnym rynku producentom kokainy, a obecne mechanizmy kontrolne mają wiele dziur.
Specjalistka od przestępczości zorganizowanej Gabriela Reyes Rodas powiedziała Guardianowi, że nie zdziwi się, że Trump – który walczy z produkcją narkotyków w Ameryce Łacińskiej – zażąda powrotu do Boliwii agentów antynarkotykowej agencji DEA, jako warunku udzielenia pożyczek.
DEA działała w Boliwii przez blisko trzy dekady, ale została wyrzucona przez Moralesa. On sam zaczynał karierę jako przywódca związku zawodowego hodowców koki w regionie Chapare.
Peralta zauważyła, że Chapare to praktycznie mała republika, czarna dziura, gdzie państwo nie sięga, a Morales rządzi nią jak monarcha. Jak zauważa Guardian, Morales mieszka w tym regionie, chroniony przez hodowców koki przed aresztowaniem w związku z zarzutami o pedofilię. Po tym, gdy jego zwolennicy kilka miesięcy temu zaatakowali wojskowe baraki, wojsko i policja nie pojawia się już w tym miejscu.
Zmuszenie tamtejszych hodowców, by nie sprzedawali koki kartelom, nie będzie łatwym zadaniem. Zrzeszający hodowców koki i Indian związek zawodowy CSIOB zwiększył już obronę Morales po tym, gdy obaj kandydaci zapowiedzieli, że doprowadzą do jego aresztowania. Wiemy, że celem politycznym Imperium Północnoamerykańskiego jest Evo Morales, i to, czego chcą za wszelką cenę, to koniec jego przywództwa – coś, na co nie poradzimy – napisało w oświadczeniu jego przywództwo.
źr. wPolsce24 za AP, Guardian, NPR