Za Tuska ryby w Odrze zasypiają w ciszy... I nikt nie urządza im marszów żałobnych jak w czasach rządów PiS

Bo to cisza jest dziś najgłośniejsza. Cisza środowisk, które jeszcze niedawno urządzały happeningi, symboliczne pogrzeby ryb nad Wisłą, nagłaśniały każdy przypadek ekologicznej katastrofy z patosem i przekonaniem o moralnej wyższości. Dziś – zero oburzenia, zero dramatyzmu, zero świec, nikt nie dmucha w megafon. A przecież sytuacja wygląda groźnie: wyciągnięto już ponad 1,3 tony śniętych ryb, nie wiadomo, czy będzie ich więcej, a przyczyny wciąż są tylko wstępnie diagnozowane.
Nie chodzi o to, by każdą sytuację wykorzystywać politycznie – ale skoro w poprzednich latach katastrofy ekologiczne były pretekstem do otwartej krytyki władzy i demonstracji „obywatelskiego niepokoju”, to pytanie jest zasadne: czy obecnie ten niepokój zanikł, bo nie pasuje do układu sił politycznych?
Wówczas mówiono, że państwo zawiodło, że reakcja była zbyt późna, że władza jest obojętna na środowisko. A dziś? Służby działają, ale brak przejrzystej komunikacji, winnych nie wskazano, a do opinii publicznej dociera co najwyżej suchy komunikat o potencjalnym wirusie.
Nie chodzi o to, by siać panikę. Ale chodzi o równe standardy. Jeśli troska o przyrodę była szczera – powinna obowiązywać zawsze. Tymczasem wygląda na to, że śnięte ryby mają różną wartość medialną. Zależy, kto akurat rządzi.
źr. wPolsce24 za Interia.pl