Schizofreniczny przekaz Tuska o wyroku TSUE. Jak długo premier może ciągnąć na cyrkowej komunikacji?

Tusk z jednej strony zapewniał, że „Unia niczego nam nie narzuci” i wszystko zostanie uregulowane „zgodnie z przepisami polskimi oraz wolą większości Polaków”. Dokładnie te zdania natychmiast wychwyciło środowisko bardziej konserwatywne - choćby Roman Giertych, który na X z satysfakcją zacytował wyłącznie ten fragment.
Nieprzypadkowo: te słowa brzmią tak, jakby wyrok TSUE można było potraktować jako niewiążącą opinię, a Polska mogłaby sama zdecydować, czy uznać skutki prawne zagranicznych "małżeństw" jednopłciowych.
Równolegle jednak premier zapewnił, że rząd „będzie oczywiście respektował werdykty i wyroki trybunałów europejskich także w tej kwestii”. Tyle że „respektowanie” wyroku TSUE w tej sprawie oznacza wykonanie go wprost - a więc uznanie skutków prawnych takich związków.
To nie jest przestrzeń interpretacji. Wyroki TSUE są nadrzędne wobec prawa krajowego w każdej dziedzinie, w której Unia otrzymała od Polski kompetencje.
Donald Tusk mówi więc jednocześnie, że nic narzucone nie zostanie - i że to, co zostanie narzucone, zostanie w pełni wykonane.
Polska nie dała Brukseli nie tylko tych kompetencji
Na tym nie kończą się sprzeczności. Premier deklaruje, że osoby objęte wyrokiem TSUE będą w Polsce traktowane „zgodnie z przepisami polskimi”, choć te przepisy nie przewidują ani żadnych "małżeństw" jednopłciowych, ani uznania ich skutków. Nie da się „respektować wyroku” i jednocześnie trzymać się literalnie prawa polskiego, bo to właśnie prawo krajowe stoi tu w sprzeczności z unijnym. Tusk próbuje więc jednocześnie utrzymać wrażenie, że nic się nie zmieni, i uniknąć konfliktu z Brukselą.
Warto przy tym przypomnieć rzecz fundamentalną: Polska nie przekazała Unii Europejskiej kompetencji w zakresie prawa rodzinnego i małżeńskiego. TSUE wchodzi w ten obszar za pomocą interpretacji swobody przemieszczania się, tworząc efekt zbliżony do ingerencji - choć traktatowo kompetencje te pozostają przy państwie członkowskim.
Taki sam problem dotyczył kwestii wymiaru sprawiedliwości: Polska również nie przekazała UE kompetencji w organizacji sądów. Nie przeszkadza to jednak obecnej władzy przekonywać na każdym kroku, że „musimy się słuchać TSUE” w sprawie KRS, Izby Dyscyplinarnej czy nominacji sędziowskich. Jeśli rząd Tuska szanowałby zasady logiki i prawa, to w tej sferze również „nikt nam niczego nie mógłby narzucić”, a jednak - jak podkreśla Tusk - „będziemy respektować”.
Zestawienie obu tych wątków obnaża sedno problemu. Premier, świadomy emocji społecznych, próbuje jednocześnie uspokoić konserwatywną część opinii publicznej i nie narazić się unijnym instytucjom. Efekt jest taki, że wypowiedź traci spójność, bo nie da się twierdzić, że Unia niczego nie narzuca, i zapowiadać respektowania unijnego wyroku, który wprost nakłada obowiązek na państwo członkowskie.
Tego nie da się słuchać
To komunikacyjny cyrk, ale politycznie celowy. Konserwatyści słyszą, że Polska sama decyduje; zwolennicy silnej pozycji TSUE - że Polska wykona każdy wyrok. Tyle tylko, że obie rzeczy nie mogą być prawdziwe jednocześnie.
Niestety, premier stosują taką taktykę wypowiedzi w wielu innych sprawach - co innego komunikuje opinii publicznej w Polsce, na przykład w sprawie paktu migracyjnego, a co innego robi i mówi w Brukseli. Jest to coraz bardziej widoczne i sprawia, że słuchanie słów Donalda Tuska straciło jakikolwiek sens.
Olgierd Jarosz











