Salon ojkofobów. Kompromitacja "Gazety Wyborczej" to coś znacznie więcej, niż tylko bezsensowny artykuł o podróżach K. Nawrockiego

Wiemy, jak to działa, obserwujemy ich od dawna. Dostają kwity z jednego miejsca pracy (Muzeum II Wojny Światowej) lub z drugiego (IPN). Później jest "materiał śledczy" w Onecie czy Wyborczej, memy od Silnych Razem i zorganizowana akcja zohydzania gotowa.
Zarzut jest drugorzędny, ważne, żeby się coś "przykleiło". Stara metoda, stosowana przez nich od dawna. Jeśli interesuje Was szersza analiza tego, co wymyślili tym razem, to więcej o samym tekście napisał - znacznie lepiej ode mnie - redakcyjny kolega Wiktor Młynarz:
Kolejny kapiszon Wyborczej. Oskarżyli Nawrockiego o zagraniczne wycieczki. Jaka jest prawda?
To nie tylko kompromitacja
Jeśli lekturę tekstu red. Młynarza i tekstu "Wyborczej" macie już za sobą, to wiecie, że gazeta Michnika kolejny raz się skompromitowała. Kilkanaście wizyt, których celem było głównie porządkowanie polskich miejsc pamięci - które kosztowały łącznie mniej niż jedna wizyta Donalda Tuska w Peru - uznali za skandal. Mimo tej kompromitacji medialni partyjni funkcjonariusze dalej, bez świadomości tego, że przegrzali kolejny raz, brną w te kłamliwe narracje. To jest jednak tylko jedna strona medalu.
Druga jest równie ważna.
Tekst "Wyborczej" to jest de facto głos środowiska, któremu nie zależy na tym, żeby Polska "wracała po swoich" i dbała o miejsca pamięci. W dłuższej perspektywie na tym, żeby była poważnym państwem. Widzieliśmy to przy okazji oddania śledztwa smoleńskiego Rosji - przepraszam za ten wyświechtany przykład, ale to najlepszy z możliwych dowodów świadomej budowy słabego i wycofanego państwa.
Widzieliśmy to także w setkach mniejszych spraw, w których nikt - przez lata - nie troszczył się o polskie miejsca pamięci. Nawrocki tego nie rozumiał, bo nie jest reprezentantem tego środowiska. Dlatego się troszczył, co pokazujemy we wspomnianym wcześniej tekście.
Dla "Wyborczej" to problem, bo gazeta Michnika reprezentuje środowisko, które nie chciało i dalej nie chce, żebyśmy jako państwo byli traktowani na arenie międzynarodowej serio. Ich plan jest inny, a Polskę już dawno poświęcili na ołtarzu własnych, indywidualnych karier. W tej logice nie mieści się długofalowe budowanie polityki historycznej państwa, w którym troska o pamięć o poległych rodakach jest sprawą oczywistą i naturalną. Będącym czymś ponad partyjnym sporem.
Salon ojkofobów
Reprezentanci świata ojkofobów, w którym patriotyzm definiuje się przez pryzmat iluzorycznej łączności ze strukturami unijnymi, wiedzą co najwyżej jak bajać o pierogach, kiełbasie i sprzątaniu kup po "psiecku". Nie rozumieją, że choć UE jest ważnym elementem cywilizacyjnym, to dobre stosunki z sąsiadami nie mogą stanowić spoiwa narodu i nie mogą być ważniejsze od troski o nasz własny dom.
Nie rozumieją świata, który definiują polskie potrzeby. Świata zamieszkanego przez Polaków, nie "unijczyków".
Świata, który chętnie pomoże każdemu potrzebującemu, każdej ofierze zła i tyranii w wymiarze makro i mikro. Także tej poza naszymi granicami. Tylko najpierw zadba o swój dom. O swoje dzieci, swoje żony, swoich rodziców i bliskich.
To jest fundament naszego patriotyzmu. Dla nich fundamentem jest różowy orzeł możeł, który stanowi substytut miłości Ojczyzny. Także tej, którą rozumiemy jako troskę o tych, którzy oddali życie za Polskę.
Trudno tu ukryć emocje, bo mówimy wszak o środowisku, które systematycznie niszczy naszą Ojczyznę od lat, a teraz jeszcze udaje, że w imię partyjnej walki - której są przecież częścią - próbuje kogoś rozliczać i sprawdzać.
Samych siebie rozliczcie, intelektualni spadkobiercy Urbana.
źr. wPolsce24