Dziennikarka "Wyborczej" chciała bronić Myrchów. "Przypadkiem" napisała o innych posłach i o homoseksualnych sugestiach

Przypomnijmy, ekipa Republiki przeprowadziła relacje sprzed domu wiceministra sprawiedliwości Arkadiusza Myrchy i posłanki KO Kingi Gajewskiej w podwarszawskim Błoniu, na której mogliśmy zobaczyć poselską parę.
Z nagrania wynika, że parlamentarzyści przebywają w nieruchomości. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że jeszcze niedawno zarówno minister Myrcha, jak i posłanka Gajewska pobierali z Sejmu dwa dodatki na wynajem mieszkania w Warszawie.
Dziennikarz Republiki postanowił zapytać parę, czy wciąż dostają sejmowe pieniądze, ale zarówno Myrcha jak i Gajewska nie chcieli z nim rozmawiać.
Materiał wywołał gorącą dyskusję w sieci. Internauci nie kryli oburzenia "bizantyjskim" stylem parlamentarzystów i przypominali, że jeszcze nie tak dawno posłanka Gajewska brała na sztandary nadmierne wykorzystywanie środków publicznych przez PiS, a sam Myrcha, jako wiceminister sprawiedliwości, powinien być "świętszy" od żony Cezara.
Gdy na polityków Koalicji Obywatelskiej sypały się gromy, w sukurs postanowiła przyjść im dziennikarka "Gazety Wyborczej" Dominika Wielowieyska.
- Są posłowie, którzy wynajmują wspólne, większe mieszkanie w Warszawie i obaj (oboje) biorą na to dodatek z Sejmu. Także ci, którzy blisko Warszawy mają dom. Ale krytyka spada tylko na jedno małżeństwo posłów. Nękanie ich w prywatnym domu przez Republikę to podłość - napisała funkcjonariuszka "Wyborczej".
Wpis wywołał efekt odwrotny od zamierzonego i tylko podgrzał atmosferę, bo komentujący - między innymi cieszący się ogromnymi zasięgami na portalu dziennikarze Krzysztof Stanowski i Patryk Słowik zaczęli dopytywać się, których posłów Wielowieyska ma na myśli.
Ta jednak unikała odpowiedzi, czym tylko podgrzewała atmosferę.
"Znam takich, ale nie są małżeństwem. Nie będę tego ujawniać, bo pozyskałam tę wiedzę nieoficjalnie, dodam tylko, że nie są z Koalicji Obywatelskiej", "Ci posłowie pobierają dodatki zgodnie z prawem, nie zamierzam wskazywać ich palcem, że mieszkają razem (kancelaria Sejmu o tym nie wie), bo poleje się na nich hejt włącznie z sugestiami, że są gejami. A skoro jest to zgodne z prawem, to nie widzę powodu, aby ich stygmatyzować" - pisała w kolejnych wpisach.
Internauci zauważyli, że dziennikarce "Wyborczej", tak oburzonej faktem pojawienia się przed domem Gajewskiej i Myrchów mediów nie przeszkadzało jednak, gdy do dużo bardziej dantejskich scen dochodziło pod domem prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego. Przypomniano m.in. jak skromny bliźniak Kaczyńskiego na Żoliborzu nazywano pałacem i willą i jak spędzano pod niego wielotysięczne demonstracje wspierane przez organ z Czerskiej.
Aktywność Wielowieyskiej z przekąsem skomentował Krzysztof Stanowski
- Chciałem podsumować poranną aktywność pani Wielowieyskiej. Dziwi się, że ludzie krytykują pobieranie dodatku mieszkaniowego przez Myrchę/Gajewską, bo nie oni jedyni tak kręcą, ale nie powie kto jeszcze tak kręci, ponieważ nie chce nikogo wskazywać palcem (wie, ale nie powie i co ważne: jest to ktoś z innej partii - ale kto taki, nie powie!). Natomiast posłowie zarabiają skromnie na tle Europy, więc w ogóle nie ma o czym mówić, skromność dochodów stanowi argument usprawiedliwiający - napisał szef Kanału Zero.
Jeżeli Wielowieyska chciała pomóc gasić pożar u państwa Myrchów, to zrobiła to z opłakanym skutkiem, bo sprawa zamiast się wypalić, zaczęła żyć nowym życiem i bulwersować coraz więcej osób, które do wczoraj nie wiedziały o postępowaniu parlamentarzystów.
źr. wPolsce24 za x.com.