Donald Tusk reaktywował komisję "Przyjazne Państwo". Nie uwierzycie, kto będzie nowym Palikotem

Szumnie zapowiadana przez szefa rządu konferencja o planach inwestycyjnych okazała się PR-ową wydmuszką. Kiedy po 45 minutach słuchania Tuska w siedzibie Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie wszyscy myśleli, że gorzej być nie może, na scenę wyszedł Nikodem Dyz... Andrzej Domański. Nudził równie mocno, a konkretów w jego wystąpieniu było jeszcze mniej niż u partyjnego lidera.
Napiszmy jednak - z kronikarskiego obowiązku - co obiecał Donald Tusk. Wszak nikt nigdy tyle Polakom nie obiecywał, co on. Skąd w ogóle ten pomysł z "Przyjaznym Państwem"? Spokojnie, po kolei. O wszystkim opowiemy.
Ściganie PiS-owców nie wystarczy
Donald Tusk jakiś czas temu zauważył, że nie wszystkim - nawet wśród jego wyborców - wystarczą opowieści o ściganiu i rozliczaniu zbrodniarzy z PiS-u. Zwłaszcza, że ci ostatni nieszczególnie sobie z tych rozliczeń cokolwiek robią, a niektóre pomysły wdrażane przez koalicyjnych robespierrów przypominają raczej scenariusz znany z przygód "gangsterów" słynnego onegdaj Egona Olsena.
Dowody? Ot, choćby rozegrani przez Zbigniewa Ziobro - jak dzieci - komisarze z Bodnarowskiego Klubu Jakobinów, którzy do dziś kasują z sieci memy i wirale. Chcieli rozliczać Zbyszka, a Zbyszek rozliczył ich.
Tusk oczywiście z "rozliczeń" (pisanych nieprzypadkowo w cudzysłowie) nie zamierza rezygnować. Zauważył jednak, że musi swoim wyborcom sprzedać coś jeszcze, jeśli nie chce "utopić" swojego kandydata na prezydenta przed majowymi wyborami. Stąd pomysł na "inwestycje".
Oczywiście żadnych inwestycji za Tuska nie będzie, chyba, że zaplanują je Niemcy.
Rzecz w tym, że część Polaków tych nieszczęsnych inwestycji chce, a to pragnienie idzie - niestety dla Tuska - w poprzek innych politycznych podziałów. Mówiąc krótko, jest taka - niemała - grupa wyborów Platformy, która trochę narzeka, że PiS miał szereg programów prospołecznych, od 500+ poprzez różnego rodzaju tarcze, laptopy i inne pomysły. Do tego inwestycje infrastrukturalne: CPK, autostrady, Małaszewicze czy inne przekopy Mierzej Wiślanej. Sporo.
A co ma Platforma i Tusk? Oczywiście osiem gwiazdek, ale to - choć jest fundamentem aktualnej władzy - nie każdemu wystarczy. No to ma jeszcze Platforma kłótnie w rządowej koalicji i wojnę Bodnara z Giertychem. Do tego kilku smutnych oszołomów pod Pomnikiem Smoleńskim w Warszawie. Trochę mało, nawet jak na nieszczególnie wyszukane potrzeby estetyczne wyborców Platformy Obywatelskiej.
Stąd pomysł na to, żeby jednak pokazać, że Tusk też "umie w inwestycje".
Rok wyłomu
Zaczęło się w stylu Donalda - od medialnych obietnic, zapowiedzi i planów. Dziennikarze zaprzyjaźnionych z Platformą mediów nie od wczoraj robią w polityce. Wiedzą, że promowanie Tuska jest podstawą działania IV władzy w salonie Rzeczypospolitej. Po to są te media i innego uzasadnienia ontologicznego dla nich nie wymyślono.
Kiedy w końcu Tusk wystąpił w siedzibie GPW i zaczął mówić, to okazało się, że żadnych konkretów nie ma. Owszem, jest zapowiedź, że "inwestycje w Polsce w 2025 roku przekroczą ponad 650 mld zł" i czeka nas "rok przełomu", ale... nieszczególnie wiadomo, skąd ta kasa i kto z kim się będzie "przełamywać".
- W Polsce inwestycje w roku 2025 to będzie ponad 650 miliardów złotych i jesteśmy przekonani w rządzie, że to jest ostrożny szacunek. Dzisiaj właściwie mógłbym (...) powiedzieć, że będzie bliżej 700 mld niż 650. To jest kwota rekordowa, takiej nie było jeszcze w historii polskiej gospodarki - zapowiedział szef rządu.
Był już kiedyś polityk, który obiecywał sto milionów, pamiętacie?
Teraz mamy 650 miliardów, może nawet prawie 700 miliardów. Dla każdego. To znaczy do podziału. Czyli więcej niż dawał Wałęsa. Jak to możliwe? Cóż, jeśli 700 miliardów Tuska podzielimy na 38 milionów Polaków, to wychodzi jakieś 18 tysięcy na głowę dla każdego. Biorąc pod uwagę denominację, to wychodzi o jakieś 8 tysięcy więcej niż u słynnego popularyzatora gry w Lotto.
Tak się nie da tego obliczyć i to jakiś matematyczny absurd? Być może, ja jestem tylko skromną osobą mediaworkerską. Do tego po filozofii. Jak Palikot, nie przymierzając. Zresztą, ja się trochę Tuskowi dziwię. Na jego miejscu zapowiedziałbym na inwestycje bilion. Okrągły bilion. Dlaczego?
- Bilion na inwestycję w roku przełomu - w wyobraźni już widzę tytuły na Czerskiej i Wiertniczej. Oczyma duszy czytam teksty i oglądam materiały wideo, które dzielą Tuskowy grosz na ważne i przełomowe plany dla Rzeczypospolitej. Przecież nie jest tak, że jak Donald Tusk coś obiecuje, to może się później z tego wycofać, prawda? Sami powiedzcie, czy kiedyś tak było?
Miał być Tusk i Musk, wyszedł Tusk i...
Tuskowi bardzo zależało na tej konferencji. Transmitowały ją wszystkie telewizje, poza tymi porządnymi, takimi jak nasza. Nie po to mamy swoje media, żeby pokazywać Tuska. Zwłaszcza, że inni dwoili się i troili, żeby pokazać genialny plan na inwestycje. Jedynym ciekawym momentem tego show był ten, kiedy premier zwrócił się do siedzącego w pierwszym rzędzie szefa In Postu, Rafała Brzoski.
Plan był oczywiście taki, że jeden z najbardziej znanych polskich biznesmenów stanie się dla Tuska kimś takim, jak Musk dla Trumpa. Stąd w ramach ustawki, którą zorganizowano z wdziękiem przywodzącym na myśl dyskretny urok reklam telewizyjnych z lat 90., Tusk zaproponował Brzosce stworzenie zespołu, który ma przygotować rekomendacje zmian deregulacyjnych.
Całość wyglądała tak cringowo, jak wszystkie filmy Tuska wrzucane w sieci:
Subtelny urok wujka Janusza z wesela Maryni i Staszka. Mruganie okiem, uśmiechy, kwadratowe zdania bez ładu i składu:
- Jeśli mówimy o energii, która drzemie w ludziach, musimy podkreślić jedną rzecz - deregulację. Musimy przejść od sloganów do konkretnych decyzji. Deregulacja jest warunkiem sine qua non sukcesu inwestycyjnego i zdolności konkurencyjnej Polski w Europie i Europy z całym światem. Nie wyobrażam sobie, żeby ta deregulacja, która ma uwolnić przestrzeń dla polskich przedsiębiorców była procesem urzędniczym - zapowiedział Tusk.
Niemal to samo, co w 2007 roku zapowiadał, przedstawiając Palikota. Naprawdę. Sami zobaczcie:
Donald Tusk, który był gościem Sygnałów Dnia podkreślił, że głównym zadaniem jego rządu będzie przeciwdziałanie korupcji i usunięcie nadmiaru biurokracji. Tym zadaniom poświęci się mająca powstać komisja o nazwie "Przyjazne Państwo" - mówił to wówczas, gdy jego elektorat miał już dość ścigania... ministra M. Kamińskiego. Chce więc podnosić zdolności konkurencyjne Polski.
Serio, to wszystko już było.
- Żadnej gonitwy za ministrem Kamińskim nie będzie - zapowiedział wówczas Tusk i obiecywał "rok przełomu".
Jak się skończyła tamta historia? Tak, że w 2011 Tusk postanowił komisję Palikota zamknąć, bo "cała para poszła w gwizdek", jak komentowały wówczas media. Jak skończył twórca komisji "Przyjazne państwo", też wszyscy wiemy.
Absolutnie tego nie życzymy Rafałowi Brzosce, choć - nie ukrywamy - jego zaangażowanie we współpracę z Tuskiem wydaje się być równie rozsądne, co budowanie piramidy finansowej z Szanownym Panem Januszem P.
źr. wPolsce24