Miller chce odebrać obywatelom prawo głosu? Były premier chce, by o wyborze prezydenta zdecydowali Jachira, Józefaciuk i Giertych

Wszystko wskazuje na to, że tzw. "elekcyjna dogrywka" będzie konieczna, choć na razie nie wiadomo, w jakim składzie. Obecnie mamy aż trzech realnie liczących się kandydatów walczących o fotel prezydenta: Karola Nawrockiego, Sławomira Mentzena oraz Rafała Trzaskowskiego. Ten ostatni cieszy się obecnie najwyższym poparciem w sondażach, ale jak wiemy, sondaże nie przesądzają o ostatecznym wyniku wyborów. Zbliżone światopoglądowo elektoraty szefa IPN i lidera Konfederacji mogą połączyć siły 1 czerwca i zdecydować o porażce prezydenta Warszawy.
Ta perspektywa wyraźnie niepokoi rządzący obecnie Polską sojusz postkomunistów, liberałów, ludowców, lewaków i przedstawicieli środowisk, które zarobiły na transformacji ustrojowej, stojącej u progu III RP, czego wyrazem jest dość śmiała propozycja byłego premiera Leszka Millera. Polityk który jeszcze niedawno oficjalnie wspierał Donalda Tuska, w rozmowie z Polsat News podzielił się zaskakującym pomysłem powrotu do standardów międzywojennych dotyczących wyboru głowy państwa. Chodzi o to, że w II Rzeczypospolitej o wyborze przywódcy kraju decydowało Zgromadzenie Narodowe, czyli połączone izby Sejmu i Senatu, a nie bezpośrednio obywatele.
Sztuczka udawanej demokracji
Pomysł jest niezwykle sprytny i w obecnych warunkach z pewnością zapewniłby spokojny sen Donaldowi Tuskowi i jego współpracownikom. Przy takim rozwiązaniu wystarczyłoby 281 głosów poparcia dla jednego z kandydatów oddanych przez posłów i senatorów. Sama Koalicja Obywatelska liczy obecnie 198 parlamentarzystów, a przy wsparciu koalicjantów z Trzeciej Drogi i Nowej Lewicy z łatwością przegłosowałaby wybór swojego kandydata - Rafała Trzaskowskiego. Przy zaledwie 18 posłach Sławomir Mentzen nie miałby żadnych szans na zdobycie fotela prezydenta, a Karol Nawrocki nawet z poparciem PiS i ewentualnie Konfederacji nie zdołałby zwyciężyć.
-Najwyższy czas, żebyśmy wrócili do dobrych wzorców międzywojennych i wprowadzili zasadę wyboru prezydenta przez Zgromadzenie Narodowe, a nie w głosowaniu powszechnym - powiedział Leszek Miller na antenie Polsat News.
Oznaczałoby to, iż o wyborze prezydenta, zamiast nas, wyborców, miałaby obecnie decydować m.in. Klaudia Jachira, Katarzyna Kotula, Marcin Józefaciuk, Sławomir Nitras, czy Roman Giertych.
Tak chętnie nawiązującemu do międzywojennej tradycji byłemu premierowi wypada przypomnieć, że do upadku tamtej Polski przyczynił się w dużej mierze Związek Sowiecki- zbrodnicze państwo, które po wojnie kontrolowało nasz kraj za pośrednictwem swoich ludzi z PZPR, czyli pierwszego politycznego ugrupowania, do którego przynależał właśnie Miller. Warto dodać, co stało się ze znakomitą częścią przedstawicieli przedwojennych Zgromadzeń Narodowych. Łącznie we wszystkich sejmach II RP zasiadało około 1700 posłów i 452 senatorów. Z rąk niemieckiego okupanta zginęło około 200 posłów, a w wyniku sowieckich represji ponad 100. Statystyki wśród senatorów są jeszcze bardziej dramatyczne. Jak informuje oficjalna strona polskiego Senatu: aż jedna trzecia aktualnych i byłych senatorów żyjących w momencie wybuchu wojny zginęła z rąk okupantów niemieckich i sowieckich. Nasz demokrata stawia zatem za wzór ludzi, których wymordowali jego komunistyczni towarzysze.
źr.wPolsce24 za Polsat News