Niemieckie wycie wokół wizyty prezydenta Karola Nawrockiego. "Prowokator", "niemiły gość", "były bokser"

Zamiast rzeczowej analizy niemieckie media serwują obelgi i karykatury, nazywając głowę polskiego państwa „niemiłym gościem”, „prowokatorem” czy „byłym bokserem”. To świadoma próba podważenia jego autorytetu, bo jeden z tematów, z którym przyjeżdża do Berlina, jest dla naszych zachodnich sąsiadów wyjątkowo niewygodny: reparacje wojenne.
„Poland first” kontra niemiecka amnezja
Dziennik „Handelsblatt” pisze wprost: Nawrocki to „prawicowy nacjonalista” i „wielbiciel Trumpa”, który wykorzysta swoją inauguracyjną wizytę w Niemczech jako „prowokację”. W podobnym tonie utrzymany jest artykuł w „Politico”, gdzie polskiego prezydenta przedstawiono jako polityka, który uosabia „najbardziej niepokojący rodzaj polskiego populizmu”. Oba tytuły przewidują, że Nawrocki podniesie temat reparacji, choć rząd Donalda Tuska już się z tych żądań wycofał.
Problem w tym, że Nawrocki mówi głośno to, co myśli większość Polaków. Z badań wynika, że 54 proc. społeczeństwa popiera domaganie się od Niemiec odszkodowań za zniszczenia II wojny światowej. Mowa o kwocie 1,3 biliona euro. Tymczasem Berlin konsekwentnie odpowiada, że „sprawa jest zamknięta” – powołując się na dokumenty z 1953 roku podpisane przez władze PRL pod presją ZSRR.
Od Westerplatte do Berlina
Dwa tygodnie temu, na Westerplatte, podczas obchodów rocznicy wybuchu II wojny światowej, prezydent Nawrocki mówił jasno: „Aby zbudować partnerstwo oparte na prawdzie i dobrych stosunkach, musimy wyjaśnić kwestię reparacji ze strony państwa niemieckiego”. Tego zdania nie zmienił ani na krok – i dlatego jego wizyta w Berlinie wywołuje taki jazgot w niemieckiej prasie.
Nieprzypadkowo w mediach za Odrą nie pada słowo „doktor historii” czy „wieloletni szef Instytutu Pamięci Narodowej”. Wygodniej mówić „były bokser”, bo to buduje obraz prostaka, a nie intelektualisty i polityka świadomego swojej misji.
Tuska przyjmą chętniej
W tle widać także niemieckie sympatie polityczne. „Politico” pisze wprost, że kanclerz Merz „woli współpracować” z Donaldem Tuskiem. Z polskim premierem łączy go podobne podejście do UE, klimatu i gospodarki. Nawrocki, wspierany przez środowiska PiS, jest więc dla Berlina problemem – bo nie mieści się w przewidywalnych schematach i nie daje się zbyć pustymi gestami.
Berlin chciałby zadowolić się pomnikiem i centrum dokumentacji ofiar wojny. To jednak nie rozwiązuje podstawowego problemu: gigantycznych strat poniesionych przez Polskę w wyniku niemieckiej agresji i okupacji.
Straszak Putinem
Kolejny argument niemieckiej prasy brzmi znajomo: upominanie się o reparacje „cieszy Putina”. W ten sposób próbuje się stygmatyzować polskie stanowisko, sprowadzając je do „rozbijania jedności Zachodu”. Tymczasem to właśnie brak uczciwego rozliczenia przeszłości osłabia więzi sojusznicze. Polacy, którzy doświadczyli jednej z największych tragedii w XX wieku, mają prawo pytać o sprawiedliwość.
Warto przy tym pamiętać, że prezydent Nawrocki, choć z konstytucji ma rolę raczej ceremonialną, w praktyce stał się w ostatnich tygodniach istotnym partnerem także dla USA. Poparcie Donalda Trumpa, bezpośrednie rozmowy po incydentach z rosyjskimi dronami – to dowód, że Nawrocki nie jest figurantem, a politykiem zauważanym na arenie międzynarodowej.
Niewygodna prawda
Krytyka w niemieckiej prasie świadczy o jednym: temat reparacji jest dla Berlina politycznie wybuchowy. O wiele łatwiej uderzać w polskiego prezydenta, niż odpowiedzieć na konkretne żądania. Tymczasem prawda jest taka, że bez realnego gestu w stronę Polski – większego niż pomnik, zwłaszcza ten w postaci narzutowego głazu, i symboliczne słowa – sprawa nie zniknie z agendy.
Prezydent Nawrocki jedzie do Berlina nie po to, by być „miłym gościem”, ale po to, by mówić w imieniu Polaków. A ci wciąż czekają na sprawiedliwość.
Olgierd Jarosz