Czy powinniśmy się bać rosyjskiej broni hipersonicznej?
Kącik militarny Wiktora Młynarza
Brekelmans ujawnił, że 17 grudnia rosyjskie bombowce Tu-22M3M przeleciały nad Bałtykiem. Miały być uzbrojone w hipersoniczne pociski Kindżał. Jako pierwsi zauważyli je Szwedzi, którzy poderwali własne Gripeny. Później rosyjska formacja, w eskorcie dwóch myśliwców Su-27, została przechwycona przez fińskie F-18 i holenderski F-35 wykonujący misję Air Policing. Ostatecznie wróciły do domu, nie naruszając szwedzkiej przestrzeni powietrznej.
W tym incydencie nie było nic niezwykłego, Rosjanie wielokrotnie dokonywali podobnych lotów. Oświadczenie ministra wzbudziło jednak w mediach społecznościowych kolejną dyskusję o broni hipersonicznej. Odkąd w 2017 roku Putin pochwalił się, że Rosja dysponuje bronią hipersoniczną, to stała się ona - obok broni atomowej - jednym z ulubionych straszaków Kremla. Czy jednak Rosjanie naprawdę ją mają i czy mamy się czego bać? Odpowiedź na to nie jest prosta.
Czy Kindżał jest bronią hipersoniczną?
Broń hipersoniczna to broń, której prędkość przekracza Mach 5. Liczba Macha nie jest stała – to stosunek prędkości obiektu do prędkości dźwięku, a prędkość dźwięku jest zależna od ciśnienia i temperatury. I tak przy 20 st. C i ciśnieniu równemu jednej atmosferze wynosi ona ok. 6194 km na godzinę. Dla porównania najszybszy samolot odrzutowy jaki zbudowano, amerykański SR-71 Blackbird, rozpędzał się do 3540 km/h – szybsze od niego były tylko eksperymentalne samoloty o napędzie rakietowym, jak X-15, i promy kosmiczne.
Czy jednak rosyjskie Kindżały można sklasyfikować jako broń hipersoniczną, jak twierdzi rosyjska propaganda? Raczej nie. Jak zwraca uwagę wielu ekspertów, Rosjanie za broń hipersoniczną uznają każdą broń, która w dowolnym momencie lotu osiąga prędkość ponad Ma 5. Kindżał to odpalany z powietrza pocisk balistyczny. Jak niemal każdy taki pocisk, leci po krzywej balistycznej, której znaczna część znajduje się już poza atmosferą. Tam, według Rosjan, osiąga Ma 10 – co ich zdaniem sprawia, że jest bronią hipersoniczną.
Problem w tym, że jeśli przyjąć tę definicję za dobrą monetę, to okaże się, że Rosja – wbrew temu, co twierdzi Putin – nie jest jedynym państwem, które posiada broń hipersoniczną. Jak zauważył amerykański think tank Center for Strategic and International Studies, niemal każdy pocisk balistyczny osiąga prędkość hipersoniczną na jakimś etapie swojego lotu – po czym, tak jak Kindżał, znacząco zwalnia po ponownym wejściu w atmosferę. Trzymając się rosyjskiej definicji, pierwszą broń hipersoniczną zbudowali naziści, bowiem według think-tanku SIPRI zbudowany w latach czterdziestych V-2, pierwszy pocisk balistyczny w historii, też przekraczał na pewnym etapie lotu tę prędkość. To, że Kindżał jest „hipersoniczny” w kosmosie, nie ma większego znaczenia, bo większość systemów przeciwlotniczych i tak dokonuje przechwycenia już w terminalnej fazie lotu.
Czym jest broń hipersoniczna?
Nie ma jednej powszechnie akceptowalnej definicji pocisków hipersonicznych, ale większość z nich jest zgodna, że po pierwsze, pocisk taki musi osiągać prędkość hipersoniczną podczas lotu w atmosferze, a po drugie, musi być zdolny do wykonywania manewrów, na przykład celem uniknięcia efektorów obrony przeciwlotniczej. Zachodnie projekty tego typu broni dzielą się na dwa zasadnicze typy – pociski manewrujące napędzane silnikami strumieniowymi typu scramjet i tzw. HGV – pociski, których głowice są wynoszone przez pocisk balistyczny, ale do celu lecą lotem szybowym. Putin twierdzi wprawdzie, że Kindżał potrafi manewrować, przez co jego przechwycenie jest niemożliwe, ale zachodni eksperci uważają, że jest zdolny zaledwie do drobnych korekt kursu, co potrafi wiele porównywalnych pocisków balistycznych. Jeśli chodzi o brak możliwości jego przechwycenia, to warto przypomnieć, że Ukraińcy – przy użyciu amerykańskiego systemu Patriot – pierwszego Kindżała zestrzelili już w maju zeszłego roku.
Podsumowując – nie, Kindżał nie jest bronią hipersoniczną. Jest zwykłym pociskiem balistycznym, który dzięki odpalaniu z najszybszego samolotu, który Rosja ma w swoim arsenale, lata nieco szybciej niż Iskander, na podstawie, którego zresztą, został najprawdopodobniej zaprojektowany. I chociaż jego zestrzelenie może być nieco trudniejsze niż zestrzelenie innych pocisków balistycznych, to nie jest to żadna wunderwaffe, która powinna przerażać wrogów Rosji.
Bliższe rozsądnej definicji pocisku hipersonicznego są dwa inne typy rosyjskiej broni – odpalany z okrętów pocisk manewrujący Cyrkon i HGV Awangard. Obydwa w teorii są już na stanie sił zbrojnych. Problem w tym, że jak zwraca uwagę think-tank Brookings Institution, Awangard odbył tylko cztery testy praktyczne, z których jeden był nieudany, a testy Cyrkona były podejrzanie pozbawione problemów. Żadna z tych broni nie została jeszcze użyta bojowo, więc trudno ocenić jej skuteczność – a wierzenie w zapewnienia Rosji o skuteczności ich broni nigdy nie jest dobrym pomysłem.
O tym, że Rosja nie ma broni hipersonicznej, może świadczyć coś jeszcze – to, że nie ma jej USA. Amerykański przemysł obronny ma ogromny budżet, ma takie ośrodki badawczo-rozwojowe jak DARPA czy Skunk Works, ma największe na świecie koncerny zbrojeniowe, ma wreszcie naukowców z całego świata. Ma również zasłużoną opinię najbardziej zaawansowanego na świecie i stworzył wiele typów broni, którym dalej w mirze niet analoga. Mimo tego Amerykanie otwarcie przyznają, że ich programy broni hipersonicznej napotykają ciągle na problemy i są daleko od stworzenia broni, którą dałoby się zastosować w praktyce. Skoro więc oni nie dali rady, to mamy uwierzyć, że Rosja – w której 20% mieszkańców nie ma w domach toalet – rozwiązała te problemy? To wymaga zawieszenia sceptycyzmu na skalę, która chyba mnie przerasta.
Czemy Pentagon boi się Kindżałów?
Dlaczego więc oficjalne czynniki z USA, z Pentagonem na czele, alarmują, że rosyjska broń hipersoniczna jest takim zagrożeniem? Odpowiedź na to pytanie może być całkiem prosta – bo wiedzą, że im się to opłaca. Wiedzą, że jeśli politycy będą się ich bać, to nie będą mieć węża w kieszeni, gdy przyjdzie czas na ustalanie budżetu na amerykańskie programy zbrojeniowe. To oczywiście tylko hipoteza bez dowodów – ale nie byłby to pierwszy raz.
W 1955 roku na paradzie z okazji Dnia Sowieckiego Lotnictwa nad głowami widzów – w tym zachodnich obserwatorów – przeleciało 28 odrzutowych bombowców strategicznych Miasiszczew M-4. Na tej podstawie amerykańscy analitycy obliczyli, że Rosja do połowy lat sześćdziesiątych będzie miała ich 600. Efektem paniki, jaką spowodowały te obliczenia, było to, że Amerykanie zbudowali ponad 2000 sztuk własnych bombowców B-47 i niemal 750 B-52. Dziś wiemy, że w tej paradzie brało udział tylko 10 sztuk M-4, które latały w kółko, Rosjanie zbudowali ich zaledwie ok. stu, a sam ten samolot był skrajnie nieudaną konstrukcją, która nie potrafiła nawet dolecieć do USA i wrócić.
To nie był jedyny taki przypadek. W 1970 roku Rosjanie przyjęli na służbę nowy myśliwiec MiG-25, a później zaczęli chwalić się osiąganymi przez niego prędkościami. Pentagon otwarcie przyznawał, że nie ma żadnego samolotu, który mógłby stawić mu czoła. Dzięki tej panice dostali pieniądze na stworzenie F-15 – najlepszego myśliwca czwartej generacji, który zestrzelił dotychczas ponad sto wrogich samolotów bez strat własnych. Kiedy w 1976 roku jeden z sowieckich pilotów uciekł MiG-iem-25 do Japonii, przekonali się, że wprawdzie ten samolot jest szybki, ale poza tym jest bardzo prymitywny, a co więcej zupełnie nie poradziłby sobie z zestrzeliwaniem amerykańskich bombowców, co było jego podstawowym zadaniem. Czy teraz, nauczony tymi doświadczeniami, Pentagon celowo przesadza w temacie zagrożenia ze strony rosyjskiej broni hipersonicznej, bo liczy, że dzięki temu wystraszeni politycy nie będą pytać, dlaczego wydają tyle pieniędzy na rozwój ich własnej – nie wiem, ale nie powinno się tego wykluczać.
Czy więc powinniśmy bać się rosyjskich Kindżałów? Tak i nie. Tak – bo Rosja to agresywne, imperialistyczne państwo, w rękach którego każda broń jest zagrożeniem. A jak taka rakieta spadnie nam na dom, to prędkość, z jaką leciała wcześniej, jest poniekąd sprawą drugorzędną. Natomiast nie jest to broń tak groźna, by przez sam fakt jej istnienia Zachód musiał iść na ustępstwa wobec reżymu Putina. Bo wiemy, od co najmniej 1938 roku, że pójście na ustępstwa wobec dyktatorów nigdy nie kończy się "pokojem w naszych czasach".
źr. wPolsce24 za Brookings, Kyiv Independent, Missile Threat, SIPRI