Rachunek grozy w nadmorskiej restauracji. Turyści zgłosili go do Urzędu Skarbowego

Grupa przyjaciół z Cieszyna wybrała się na wakacje do Sarbinowa (woj. zachodniopomorskie). Tam udali się na obiad do jednej z lokalnych restauracji. Spodziewali się, że ceny w niej będą standardowe, bo lokal nie wyglądał na luksusowy. Kelner miał szybko zabrać im kartę dań i polecić zamówienie dwóch filetów i porcji ryby do podziału.
Bardzo duży rachunek
Ostatecznie turyści zamówili sześć zup rosołowych i trzy porcje ryby. Zdziwiła ich wielkość tych porcji – jedna z ryb ważyła prawie 1,8 kg, a dwie kolejne 0,8 i 0,7 kg. Prawdziwy szok przeżyli jednak, kiedy kelner przyniósł im rachunek. Mieli za nie zapłacić aż 1233 złote.
Turyści przyjrzeli się temu szokującemu rachunkowi. Okazało się, że restauracja doliczyła im opłaty za lubczyk do rosołu, w wysokości 3 złotych od porcji. Osobno doliczono także koszty mięty, cytrusów do wody i cytryny do ryby, a grzanki kosztowały kilkanaście złotych.
Zauważyli także, że pierwszy paragon miał datę sprzed trzech dni i nie zawierał danych firmy. Po interwencji u właściciela dostali kolejny, tym razem prawidłowy. Mimo tego zdecydowali się na powiadomienie Urzędu Skarbowego, że ta restauracja może wystawiać nieprawidłowe paragony.
Jedna z turystek opisała tę historię na facebookowej grupie o Sarbinowie. Jak informuje "Fakt", wkrótce potem inni turyści odpowiedzieli, że również spotkali się z taką sytuacją w tym lokalu. Jeden z klientów wspominał, że rok wcześniej zapłacił 200 zł za dwa schabowe. Inna turystka przyznała, że właścicielka pensjonatu ostrzegała ją przed jedzeniem w tym miejscu. Lokalni handlarze potwierdzili, że w tej restauracji często pojawia się policja, wzywana z powodu sporów o wysokość rachunków.
Restauracja twierdzi, że turyści nie czytają cen
Dziennik "Fakt" informuje, że gdy o sprawie stało się głośno, restauracja została zamknięta, a jej sąsiedzi powiedzieli dziennikarzom, że jej właściciel wyjechał na urlop w góry. Przedstawiciel restauracji powiedział, że problem wynika z tego, że turyści nie potrafią czytać karty dań, a ich kelnerzy proszą zawsze o zapoznanie się z cenami przed złożeniem zamówienia.
Właściciel zapowiada, że skieruje sprawę wpisu na Facebooku do sądu. Twierdzi też, że pierwszy rachunek był wydrukiem z kalkulatora kelnera i podano im go przez pomyłkę, a wszystkie poprzednie kontrole przebiegały bez zastrzeżeń. Przyznał jednak, że jego restauracja chyli się ku upadkowi.
źr. wPolsce24 za "Fakt"