Czy wszystkie pieniądze topione w NFZ idą na coraz wyższe pensje lekarzy? Niektórzy zarabiają miliony!

Dyrektor szpitala, Wojciech Michalik, tłumaczy absurdalne płace brakiem specjalistów i koniecznością utrzymania rentownych oddziałów – neurochirurgii i kardiologii. Jednak problem sięga znacznie głębiej i, jak mówią eksperci, wpisuje się w patologię systemową.
"Pacjenci dzieleni są na opłacalnych i nieopłacalnych"
– To jest rodzaj patologii systemowej, którą część osób wykorzystuje – mówi Jakub Kosikowski z Naczelnej Izby Lekarskiej. – Pacjenci w Polsce są dzieleni na tych, których się opłaca i tych, których się nie opłaca leczyć. Na tych pierwszych dyrektorzy dadzą każde pieniądze – dodaje.
Tymczasem system ochrony zdrowia znajduje się na krawędzi. Już w tym roku na leczenie pacjentów zabraknie ponad 10 miliardów złotych, a prognozy są jeszcze bardziej niepokojące:
- w 2026 roku potrzeba będzie dodatkowych 50 miliardów,
- w 2027 r. aż 70 miliardów,
- a w 2028 r. – nawet 90 miliardów złotych.
– System jest trwale niestabilny. Musimy zmienić sposób finansowania ochrony zdrowia – alarmuje Wojciech Wiśniewski z Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Reforma konieczna. Rząd musi działać. Reaguje prezydent
Ministerstwo Zdrowia zapowiada wprowadzenie limitu wynagrodzeń na poziomie 240 zł za godzinę. Z kolei Prezydent Karol Nawrocki rozważa zwołanie nadzwyczajnego posiedzenia Rady Gabinetowej w sprawie kryzysu w służbie zdrowia.
Dyrektor Michalik próbuje znaleźć specjalistów gotowych pracować za niższe stawki, ale problem pozostaje: system finansowania, który premiuje jednostki kosztem całości, prowadzi do sytuacji, w której pacjenci z chorobami "nierentownymi" muszą czekać, a szpitale toną w długach.
To nie tylko „historia z Kalisza” — to symbol upadku systemu, który od lat wymaga kompleksowej reformy – nie kolejnego dosypywania pieniędzy w bieżące dziury, bo to prowadzi tylko do jednego - nieograniczonego wzrostu pensji niektórych specjalistów.
źr. wPolsce24 za polsatnews.pl











