Marsz LGBTQ przeszedł przez Budapeszt. Nadzwyczajna mobilizacja unijnych polityków

Organizatorzy parady liczyli na rekordową frekwencję. I rzeczywiście, według węgierskich mediów w imprezie wzięło udział co najmniej 10 tys. osób (organizatorzy twierdzą, że 200 tysięcy). Przy trasie marszu dodatkowo zebrały się grupy jego ideowych przeciwników. Uczestnicy parady LGBTQ trzymali w rękach tęczowe flagi, a kontrmanifestanci - krzyże i Biblie.
Nielegalny marsz
Sobotnie wydarzenie wywołało nadzwyczajne wzmożenie wśród działaczy gejowskich oraz lewicowych polityków. To była swoista próba sił z rządem Wiktora Orbana, który zakazał tego typu wydarzeń.
20 czerwca węgierski Sąd Najwyższy podtrzymał wydany przez policję zakaz organizacji parady. Policja powołała się na przyjętą w marcu przez parlament nowelizację ustawy o zgromadzeniach, która w praktyce zakazała parad równości. Przepisy zabraniają bowiem "przedstawiania lub promowania" homoseksualizmu wśród nieletnich poniżej 18. roku życia. Projekt noweli złożyła rządząca partia Fidesz.
Lewicowy burmistrz Budapesztu Gergely Karácsony nie przyjął zakazu do wiadomości. Jest to „wydarzenie miejskie”, które nie wymaga oficjalnego zezwolenia - napisał na Facebooku.
Lewica zjeżdża do Budapesztu
Na sobotnie wydarzenie w Budapeszcie od kilku dni zwoływali się lewicowi politycy z całej Unii Europejskiej. „Najwybitniejsi europejscy politycy przybywają do Budapesztu, aby stoczyć walkę z premierem Węgier Viktorem Orbanem” – zapowiadał lewicowy portal Politico. Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen wystosowała apel: „Wzywam władze Węgier, aby pozwoliły na odbycie się Budapest Pride” – mówiła w nagranym przesłaniu. „Do społeczności LGBTIQ+ na Węgrzech i poza nimi: zawsze będę waszym sojusznikiem”.
Orban odpowiedział jej od razu w mediach społecznościowych, apelując, aby „powstrzymała się od ingerencji w sprawy państw członkowskich”.
Będą konsekwencje prawne
W piątek w wywiadzie radiowym zapowiedział, że nie zamierza dopuścić do konfrontacji siłowej, ale ostrzegł przed reperkusjami prawnymi.
- Oczywiście policja mogłaby rozbić takie wydarzenia, ponieważ ma do tego prawo, ale Węgry to cywilizowany kraj, społeczeństwo obywatelskie. Nie robimy sobie krzywdy – powiedział Orban, dodając: - Będą konsekwencje prawne, ale nie może to osiągnąć poziomu przemocy fizycznej.
Zgodnie z prawem uczestnicy nielegalnej imprezy mogą zostać ukarani grzywną w wysokości do 500 euro, a policja ma prawo zidentyfikować ich przy użyciu technologii rozpoznawania twarzy. Organizatorom grozi kara jednego roku więzienia.
źr. wPolsce24 za BBC/Politico/BFMTV