Organizacja, którą likwiduje Trump, promowała cenzurę w internecie
Agencja Stanów Zjednoczonych ds. Rozwoju Międzynarodowego (USAID) została stworzona przez prezydenta Johna F. Kennediego, na miejsce wcześniejszych programów pomocy zagranicznej. Jej głównym celem było wspieranie rozwoju biedniejszych państw. Amerykanie nie kryli, że nie robią tego z dobroci serca. Nawet w swojej oficjalnej historii USAID przyznaje, że głównym celem tej pomocy było to, żeby poprzez zwiększenie jakości życia w takich państwach obniżyć ryzyko, że wpadną w orbitę ZSRR. Liczyli też, że jeśli takie państwa staną się bogatsze, to będą chłonnymi rynkami dla amerykańskich towarów. USAID miała też dać USA wpływy na ich rządy i promować na świecie amerykańskie interesy. Organizacja współpracowała też blisko z CIA, a praca dla niej często bywała przykrywką dla amerykańskich szpiegów.
Przejęli ją radykalni marksiści
Można się oburzać na tak instrumentalne traktowanie pomocy zagranicznej, ale nie ma chyba państwa, które wykazywałoby się tutaj altruizmem – dla wszystkich pomoc zagraniczna jest przede wszystkim narzędziem do realizacji własnych interesów. Problemem z USAID było coś innego. Organizacja ta, chociaż formalnie podlega pod Departament Stanu, miała dużą autonomię. Republikanie od lat oskarżali ją o to, że wykorzystuje tę autonomię, by na całym świecie promować lewicową ideologię i wartości. Robiła to głównie poprzez finansowanie organizacji pozarządowych. Podczas rozprawy Trumpa z USAID wyszło nawet na jaw, że finansowała kilkadziesiąt takich organizacji w Polsce. Wśród nich były też takie, których działalność była wymierzona w poprzedni rząd – bądź co bądź jednego z najbliższych sojuszników Waszyngtonu.
Na początku swojej drugiej kadencji Donald Trump nakazał wstrzymanie na trzy miesiące amerykańskiej pomocy zagranicznej, by dać czas na ocenę tego, które programy są opłacalne dla USA. Wkrótce potem odesłał sześćdziesięciu wysoko postawionych członków USAID na przymusowe urlopy, oskarżając ich o próby obchodzenia tego zakazu. Kilka dni temu Elon Musk poinformował, że Trump wydał mu, jako szefowi Departamentu Efektywności Rządu (DOGE), polecenie jej zlikwidowania. Ani Musk, ani Trump nie kryli, że głównym powodem jest jej lewicowe skrzywienie. Trump stwierdził m.in., że rządzi nią banda radykalnych wariatów. Musk był jeszcze bardziej bezpośredni – nazwał ją gniazdem żmij skrajnie lewicowych marksistów, którzy nienawidzą Ameryki i organizacją przestępczą. Twierdził też, że wspiera radykalnie lewicowe sprawy na całym świecie, w tym rzeczy, które są antyamerykańskie.
Finansowała transpłciowe opery i DEI w Serbii.
Wcześniej pojawiły się spekulacje, że Trump chce, aby amerykańską pomoc zagraniczną kontrolował bezpośrednio Departament Stanu. W poniedziałek sekretarz stanu Marco Rubio potwierdził, że został p.o. dyrektora USAID. USAID nie funkcjonuje. Musi być zgodna z polityką USA. Musi być zgodna z narodowym interesem USA. Nie jest globalną organizacją charytatywną. To są dolary podatników. Ludzie zadają proste pytania: co robią z pieniędzmi? Wydajemy pieniądze podatników. Jesteśmy winni im gwarancję, że to służy narodowym interesom – powiedział. Dodał że próbowano zreformować tę organizację od 20 czy 30 lat, ale nic to nie dało.
Tego samego dnia sekretarz prasowa Białego Domu Karoline Levitt zwróciła uwagę na konferencji prasowej na to, na co USAID wydawała pieniądze amerykańskich podatników. Wspomniała m.in., że zainwestowała półtora miliona dolarów na promowanie „różnorodności, równości i inkluzywności” (DEI) w miejscach pracy w Serbii, 70 tys. dolarów na stworzenie promującego DEI musicalu w Irlandii, 47 tys. na „transpłciową operę” w Kolumbii czy 32 tys. na „transpłciowy komiks” w Peru. Nie wiem jak wy, ale ja jako amerykański podatnik nie chcę, by moje dolary szły na takie bzdury i wiem, że Amerykanie też tego nie chcą” - powiedziała.
Promowali cenzurę w sieci
Takie przykłady marnotrawstwa dobrze trafiają do elektoratu i pokazują absurdalność całej sytuacji. USAID jednak zajmowała się także dużo groźniejszymi rzeczami niż transpłciowe opery. Jak ujawniła Fundacja Wolności w Sieci (FfFO), USAID promowała na całym świecie cenzurę w internecie. Sprawa wyszła na jaw w 2022 roku, kiedy organizacji America First Legal – po wyroku sądu – udało się wejść w posiadanie wewnętrznego dokumentu pod tytułem Disinformation Primer (ang. Elementarz Dezinformacji). USAID stworzyła go w lutym 2021, tuż po objęciu władzy przez Joe Bidena. Oficjalnie oczywiście ten dokument dotyczy walki z dezinformacją, ale nie od dziś wiadomo, że ta często bywa dla lewicy jedynie zasłoną do walki z „nieprawomyślnymi” głosami – a niektóre treści z tego dokumentu sprawiają, że naprawdę trudno jest go zinterpretować inaczej.
W jednym z rozdziałów autorzy Podręcznika zauważają na przykład rosnący brak zaufania do mainstreamowych mediów. Ich zdaniem to negatywne zjawisko, bowiem demokratyczne społeczności polegają na dziennikarzach, mediach i bloggerach, by ci pomagali kształtować lokalny i narodowy dialog. Kilka zdań dalej przyznają otwartym tekstem, że to, że niektórzy liderzy opinii rzucają wątpliwości na media, to szkodzi to ich programom i dotacjom.
USAID uważa, że ma na to receptę. Internetowe platformy newsowe naruszyły tradycyjny krajobraz medialny. Urzędnicy i dziennikarze nie są już jedynymi selekcjonerami informacji. Z tego powodu obywatele potrzebują nowego poziomu informacyjnego lub medialnego alfabetyzmu by oceniać szczerość stwierdzeń publikowanych w internecie. Medialny alfabetyzm to popularna wśród lewicy koncepcja, zgodnie z którą odbiorców treści medialnych można nauczyć jak odróżniać te wartościowe od „dezinformacji”. Jej krytycy zwracają uwagę, że takie kursy – które w niektórych lewicowych stanach wprowadzono już do szkół, w praktyce uczą, żeby ufać bezrefleksyjnie medialnemu mainstreamowi i nie kwestionować publikowanych przez niego treści.
Przekierowania, prebunking
Elementarz promuje też tzw. metodę przekierowania. Została opracowana przez założony przez Google think tank Jigsaw. Polega na tym, że jeśli użytkownik szuka w internecie treści, które potencjalnie mogą być nieprawomyślne, to automatycznie podsuwa mu się treści, które są zgodne z mainstreamową narracją. USAID promuje także strategię „prebunkingu”, promowaną przez kontrowersyjną „ekspert od dezinformacji” i zwolenniczkę cenzury w sieci Joan Donovan. To przeciwieństwo debunkingu, czyli tłumaczenia kłamstw i manipulacji w treściach medialnych, wypowiedziach polityków itp. W uproszczeniu polega na tym, że jeżeli wie się, że wkrótce w przestrzeni medialnej pojawi się jakiś kontrowersyjny temat, to tworzy się zawczasu treści, które odbiorcom narzucą odpowiednią narrację.
Wśród przydatnych w walce z „dezinformacją” narzędzi jest, według USAID, także Hamilton 2.0. To stworzone przez think tank German Marshall Fund – który założono za niemieckie pieniądze – narzędzie, które oficjalnie służy do wykrywania aktywności botów szerzących państwową dezinformację i propagandę. To narzędzie jest następcą Hamiltona 68. Na przełomie 2022 i 2023 roku Elon Musk opublikował wiele wewnętrznych dokumentów Twittera. Jednym z nich były maile Yoela Rotha, byłego kierownika ds. zaufania i bezpieczeństwa, w których ostro krytykował Hamilton 68. Twierdził, że ten program uznawał konta zwykłych użytkowników o prawicowych poglądach za rosyjską dezinformację. Zauważył, że tworzone przy jego pomocy analizy są bezwartościowe, bowiem dosłownie każda konkluzja z nich wyciągnięta weźmie konwersacje w konserwatywnych kręgach na Twitterze i oskarży ich o bycie Rosjanami.
Nowy typ dezinformacji
Autorzy Elementarza chcą także stworzyć nowy typ "dezinformacji". Wśród amerykańskich ekspertów istnieje podział na dwa jej rodzaje: misinformation to dezinformacja, która jest tworzona przypadkiem i wynika z nieznajomości faktów, podczas gdy disinformation to celowo tworzone kłamstwa. Proponują dodać do tego malinformation. Zgodnie z ich definicją to treści będące prawdą, ale np. wyrwane z kontekstu. Nietrudno sobie wyobrazić, że zdolny cenzor będzie potrafił każdą niewygodną dla mainstreamu treść uznać za „wyrwaną z kontekstu”.
Dezinformacja to potężne narzędzie w arsenale współczesnej wojny hybrydowej, i jest szeroko wykorzystywana przez takie państwa jak Rosja czy Chiny. Każdy rozsądny człowiek zgodzi się, że walka z takimi treściami jest ważna i konieczna. Każdy poza autorami Elementarza. Ich zdaniem tworzone przez totalitarne reżymy treści, których celem jest destabilizacja wrogim ich państw, to mniejszy problem. Większym jest to, że problematyczne treści bardziej regularnie wywodzą się z sieci alternatywnych stron i anonimowych osób, które stworzyły w sieci swoje alternatywne przestrzenie medialne. Ich zdaniem grupy dyskusyjne, Discord czy strony o grach komputerowych <sic!> są groźniejsze dla społeczeństwa niż aparaty propagandy Rosji i Chin i ich tajne służby. Nie podoba im się, że takie miejsca pozwalają użytkownikom na interpretacje świata, które różnią się od mainstreamowych źródeł, gdyż to pozwala im na tworzenie populistycznej ekspertyzy, która usprawiedliwia, kreuje i wspiera ich alternatywne poglądy.
Odciąć ich od pieniędzy
Autorzy uważają też, że w walce z „dezinformacją” można wykorzystać też tzw. finansowe czarne listy. Upraszczając nieco, proponują by namawiać reklamodawców, by nie kupowali reklam na nieprawomyślnych portalach. Jak zauważa FfFO, słowo „reklamodawcy” na 97 stronach Elementarza pada aż 31 razy. Lewica od dawna stosuje tę taktykę i znamy ją też z własnego podwórka – vide pojawiające się regularnie wezwania do wycofania reklam z prawicowych telewizji.
Pewną ironią losu jest to, że Musk, który dzisiaj likwiduje USAID, sam padł jej ofiarą. Gdy przejął Twittera, lewica zaczęła naciskać na reklamodawców, by ci wycofali z niego swoje reklamy. Twierdziła, że jego plany skończenia z cenzurą na tym portalu sprawią, że reklamy ich produktów będą się wyświetlać np. w towarzystwie treści nazistowskich. Ta akcja okazała się być bardzo skuteczna – Musk stracił połowę największych reklamodawców i miliardy dolarów. W zeszłym roku pozwał do sądu wiele firm, które wzięły udział w tym bojkocie, oskarżając je o nieuczciwą konkurencję.
źr. wPolsce24 za FfFO