Elon Musk się myli - drony nie zastąpią F-35
F-35 to drugi na świecie myśliwiec piątej generacji, po wcześniejszym F-22 Raptor. Powstał w ramach programu Joint Strike Fighter, celem którego było stworzenie maszyny, która zastąpi szereg innych samolotów używanych przez amerykańskie i sojusznicze siły zbrojne, od myśliwskich F-16, przez szturmowe A-10, po budowane na brytyjskiej licencji pionowzloty Harrier. F-35 jest produkowany w trzech różnych wersjach: F-35A operuje z lotnisk na ziemi, F-35B ma krótszy start i może lądować pionowo, dzięki czemu może korzystać z małych lotnisk czy z mniejszych okrętów, oraz F-35C, czyli wersji dostosowanej do operowania z lotniskowców.
Widzieć, nie będąc widzianym
Generacje samolotów myśliwskich są czysto umowne i nie mają jasnych definicji. F-35 do piątej generacji kwalifikuje głównie jego obniżona wykrywalność dla radarów i innych czujników. Nie jest oczywiście całkowicie niewykrywalny, ale to dramatycznie zwiększa jego przeżywalność na polu walki. Świat przekonał się o tym w 1991 roku. Bagdad miał wtedy jedną z najsilniejszych obron przeciwlotniczych na świecie, ale F-117 – maszyny mocno prymitywne w porównaniu z F-35 – krążyły wtedy nad stolicą Iraku i ani jeden nie został zestrzelony. Udało się to dopiero Serbom, ale stało się to dzięki szkolnym błędom amerykańskich dowódców i wyjątkowemu szczęściu obsługi wyrzutni przeciwlotniczej.
F-35 jest również wyposażony w bardzo nowoczesne sensory. Dają one pilotowi bardzo dobrą świadomość sytuacyjną. Zwiększa ją także usieciowienie tych maszyn, dzięki któremu wystarczy, że jedna z nich namierzy wrogi samolot, by wszystkie wiedziały, gdzie się znajduje. Już od czasów drugiej wojny światowej wiadomo, że powietrzny pojedynek zwykle wygrywa ten pilot, który jako pierwszy dojrzy wroga. F-35 nie jest najszybszym ani najbardziej zwrotnym myśliwcem na świecie, ale eksperci są zgodni, że połączenie niskiej wykrywalności i wysokiej świadomości sytuacyjnej sprawia, że jest najgroźniejszym.
Zbyt drogi, zbyt skomplikowany?
Mimo swoich niewątpliwych zalet, F-35 spotkał się z ogromną krytyką. Jego przeciwnicy podkreślali opóźnienia tego programu i rosnące koszty, niebagatelną cenę tych maszyn, a każdy ich wypadek miał być dowodem, że to nieudany projekt – mimo tego, że F-35 miał ich mniej, niż wiele innych nowoczesnych myśliwców. Krytykowano też to, że jest to bardzo skomplikowana maszyna i twierdzono, że skoro zbudowano ją jako wielozadaniową, to żadnego z tych zadań nie potrafi wykonywać dobrze.
Warto przy okazji odnotować, że źródłem wielu argumentów przeciwko F-35 był Pierre Spray. Był on członkiem tzw. myśliwskiej mafii – grupy osób, mniej lub bardziej związanych z lotnictwem wojskowym, która uważa, że myśliwce powinny być tanie, proste, a ich podstawową bronią powinny być, jak w czasach IIWŚ, działka. Spray był też mitomanem, który lubił podawać się za twórcę słynnego A-10 (w rzeczywistości był on ostatnim projektem legendarnego gruzińskiego projektanta Alexandra Kartveliego, twórcy takich maszyn jak P-47 czy F-105), a którego związk z obronnością ograniczały się do tego, że w latach sześćdziesiątych pracował jako statystyk w biurze zastępcy sekretarza obrony. Sprey uwielbiał chodzić po mediach i krytykować F-35. Zwykle powtarzał przy tym swoje argumenty przeciwko F-15 – który z wynikiem 104 zestrzeleń przy 0 strat okazał się być jednym z najbardziej udanych myśliwców w historii. Jego tezy wypromowały szczególnie rosyjskie propagandówki Russia Today i Sputnik. A chociaż on sam zmarł w 202 roku, to głoszone przez niego brednie nadal żyją swoim życiem w opinii publicznej, choć większość osób nie wie, skąd się wzięły i kto stał za tym, że zrobiło się o nich głośno.
Lepiej postawić na drony?
Teraz do grona krytyków F-35 dołączył Elon Musk. Na swoim Twitterze pokazał film z pokazem grupowego lotu dronów, który nagrano w Chinach. W tym samym czasie jacyś idioci nadal budują załogowe odrzutowce myśliwce jak F-35 – skomentował. W kolejnym wpisie miliarder, który nie jest nawet inżynierem (ma dwa licencjaty, z fizyki i ekonomii) ani nie ma nic wspólnego z lotnictwem wojskowym, raczył wyrazić opinię, że to gów**any projekt. W kolejnym rozwinął swoją „myśl”, twierdząc, że F-35 nie miał szans na bycie udaną maszyną, bo kazano mu spełniać zbyt wiele różnych zadań. A załogowe odrzutowce i tak są przestarzałe w epoce dronów. Sprawią tylko, że piloci będą ginąć – dodał.
Problem w tym, że Elon Musk się całkowicie myli.
Drony to starsza technologia, niż mogłoby się wydawać. Pierwsze pojawiły się już podczas I Wojny Światowej, chociaż były zbyt prymitywne, by użyć ich bojowo. W okresie międzywojennym służyły głównie do szkolenia strzelców pokładowych czy obsługi artylerii przeciwlotniczej. Podczas II WŚ Amerykanie planowali zmasowany atak dronami na japońskie okręty i statki. Skalę operacji ostatecznie znacznie zmniejszono, ale okazała się mimo tego być wielkim sukcesem. Podczas Zimnej Wojny służyły głównie jako maszyny zwiadowcze, latając tam, gdzie wysłanie samolotów załogowych byłoby zbyt niebezpieczne lub kłopotliwe politycznie. Podczas globalnej wojny z terrorem Amerykanie szeroko używali uzbrojonych dronów do działań przeciwpartyzanckich.
Prawdziwą „wojną dronów” okazała się jednak być wojna na Ukrainie. Są tam szeroko używane przez obie strony od pierwszego dnia. Na początku konfliktu Ukraińcy atakowali rosyjskie wojska tureckimi Bayraktarami, a teraz Rosjanie terroryzują cywili irańskimi Shahedami. Obie strony szeroko też wykorzystują drony hobbystyczne – od popularnych Phantomów czy Maviców do zwiadu, po drony FPV w roli improwizowanych bombowców czy broni przeciwpancernej. Ich szerokie użycie sprawiło, że wielu „ekspertów” zaczęło wieszczyć, że zastąpią wiele innych rodzajów broni.
Za wcześnie
Wbrew temu, co sądzi Musk, nie zastąpią jednak F-35. Z jednego prostego powodu – nie potrafią tego, co potrafi ta maszyna. F-35 potrafi wlecieć w przestrzeń powietrzną kontrolowaną przez wroga i zniszczyć jego myśliwce i obronę przeciwlotniczą, zanim druga strona połapie się, co w ogóle zaszło. Może też potem wrócić z bombami i zniszczyć cele naziemne. Może przeprowadzić zwiad czy zagłuszyć wrogie radary, by osłonić inne maszyny. W teorii te zadania mogą też wykonywać drony – ale w praktyce F-35 poradzi sobie z nimi dużo lepiej. Amerykańskie Reapery dobrze sprawdzały się w walce z przeciwnikiem, dla którego szczytem techniki przeciwlotniczej jest sowiecka Duszka na trójnogu – ale dla nowoczesnych sił zbrojnych byłyby banalnie łatwe do zestrzelenia.
W tym samym czasie izraelskie F-35 (najprawdopodobniej, bo IDF oficjalnie tego nie potwierdziło) przeleciały niedawno niezauważone nad mało przyjaznym sąsiednim państwem. Następnie wleciały w przestrzeń powietrzną Iranu i zniszczyły jego obronę przeciwlotniczą i radary, w jeden wieczór odsłaniając go na kolejne ataki lotnicze i sprawiając, że od tego czasu nawet niespecjalnie grozi Izraelowi odwetem. A wisienką na torcie jest to, że wróciły w komplecie na lotniska. Żaden obecnie istniejący dron nie poradziłby sobie z takim zadaniem.
Oczywiście nie znaczy to, że zawsze tak będzie. Wielu faktycznych ekspertów zgadza się, że przyszłość to bezzałogowe drony. Już teraz wiele państw prowadzi pracę nad tzw. lojalnymi skrzydłowymi – uzbrojonymi dronami, które wykorzystują algorytmy sztucznej inteligencji i mają towarzyszyć maszynom załogowym. Na razie nie wiadomo jednak, czy te prace, które są co najwyżej na etapie wstępnych prototypów, zaowocują skutecznymi maszynami bojowymi. Nie wiadomo też, czy te maszyny będą tańsze od samolotów załogowych, co jest jednym z głównych argumentów zwolenników dronów. Dotychczasowa praktyka pokazuje raczej, że program uzbrojenia, który zmieści się w założonym budżecie, to bardzo rzadki wyjątek od reguły. Niektórzy eksperci zauważają też, że wprowadzenie do służby maszyn, które będą potrafiły zabić człowieka, może wzbudzić zrozumiałe kontrowersje.
Wielozadaniowość to zaleta, a nie wada.
Także argument Muska, że F-35 nie może być dobry, bo jest wielozadaniowy, nie wytrzymuje konfrontacji z realiami. W 1941 roku RAF przyjął na służbę De Havillanda Mosquito. Sir Geoffrey de Havilland zaprojektował go jako szybki bombowiec, ale z drobnymi modyfikacjami był używany też jako maszyna zwiadowcza, ciężki myśliwiec, myśliwiec bombardujący, myśliwiec nocny, samolot przeciwokrętowy, a nawet samolot do szybkiego transportu VIPów – i we wszystkich tych rolach sprawdził się doskonale, często lepiej niż dedykowane maszyny. Jeżeli kogoś nie przekonuje przykład sprzed kilkudziesięciu lat, to takich przykładów nie brak i bliżej współczesności. F-4 Phantom II został zaprojektowany do niszczenia sowieckich bombowców atakujących flotę, ale równie dobrze sprawdził się jako klasyczny myśliwiec (po rozwiązaniu pewnych problemów z rakietami i taktyką), samolot bombowy czy maszyna zwiadowcza. F-15 powstał jako myśliwiec do wywalczania przewagi powietrznej, ale dziś służy głównie jako bombowiec, a w razie potrzeby potrafi nawet zestrzelić satelitę. Takich przykładów jest dużo więcej.
Od wielu dekad jest dla wszystkich jasne, że im bardziej wielozadaniowa maszyna, tym lepiej, a jedynym problemem jest to, na ile uniwersalny samolot można zbudować przy obecnym stanie techniki. Mniejsza liczba typów samolotów na froncie to mniejsze problemy z logistyką, a to niedoceniana, ale bardzo istotna składowa sukcesu na polu walki. To łatwiejsze szkolenie pilotów, najważniejszego i najdroższego „elementu” każdego samolotu bojowego. To wreszcie mniejsze koszty produkcji. Być może dedykowany myśliwiec czy bombowiec lepiej sprawdzi się w swojej specjalizacji, niż uniwersalny F-35. Ale czy będzie na tyle lepszy, by zrekompensowało to wady posiadania wielu wyspecjalizowanych samolotów? Wszystko wskazuje, że odpowiedź brzmi „nie”. Sami Amerykanie udzielili takiej odpowiedzi. Nikt nie neguje, że jeśli chodzi o walkę powietrzną, F-22 sprawdzi się lepiej od F-35. Inne zadania, jakie może wykonywać ta druga maszyna, sprawiły jednak, że produkcję tej pierwszej przerwano poniżej 200 sztuk.
Wszyscy się pomylili, ale Musk ma rację?
Popularny militarny youtuber Lazerpig zauważył swego czasu, że na dobrą sprawę nie wiemy dlaczego F-35 jest najlepszym samolotem na świecie, bo większość informacji o nim jest tajna. Znają je jednak osoby, które odpowiadają za zakupy uzbrojenia. A ich opinia jest tutaj jednoznaczna. Mimo wysokiej ceny F-35 służą już lub wkrótce będą służyły w lotnictwie USA, Australii, Belgii, Danii, Izraela, Włoch, Japonii, Holandii, Norwegii, Wielkiej Brytanii, Kanady, Czech, Finlandii, Niemiec, Grecji, Polski, Rumunii, Singapuru, Szwajcarii. Ich kupno rozważa także Portugalia, a chciały je kupić Tajwan, Tajlandia, Turcja i Zjednoczone Emiraty Arabskie, ale na razie nie dostały zgody od rządu USA. Co jest bardziej prawdopodobne – to, że rządy tylu państw, zatrudniające wielu ekspertów, wydają grube miliardy na nieudaną maszynę bez przyszłości – czy to, że Elon Musk nie ma pojęcia o czym mówi?
źr. wPolsce24