Dlaczego Ukraina nie zestrzeliła dronów lecących nad Polskę? Wyjaśniamy!

Wczoraj doszło do masowego ataku dronami i rakietami na Ukrainę. Co najmniej kilkanaście z nich wleciało w polską przestrzeń powietrzną. Zareagowały polskie i NATO-wskie myśliwce i kilka dronów udało się zestrzelić.
Czy mogli nam pomóc?
Sytuacja jest bezprecedensowa, więc wiele osób ma teraz pytania. Jednym z nich jest poseł Konfederacji Konrad Berkowicz. Pytanie zasadnicze: dlaczego strona ukraińska nie zestrzeliła (rosyjskich) dronów, gdy te jeszcze znajdowały się w ich przestrzeni powietrznej? - napisał na portalu społecznościowym X.
Zakładając – być może naiwnie – że to było faktycznie pytanie, a nie ledwie zakamuflowany atak na Ukrainę i sugestia, że próbuje nas wciągnąć w wojnę – odpowiadamy. Ukraina nie zestrzeliła dronów lecących na Polskę z powodu stosowanej przez Rosjan taktyki, zwanej atakiem saturacyjnym.
Więcej dronów niż rakiet
Pojedynczy dron typu Shaheed, jakie wykorzystuje Rosja, nie jest wielkim wyzwaniem dla nowoczesnej obrony przeciwlotniczej. To raczej prymitywna maszyna, która nie potrafi reagować na to, co dzieje się wokół niej i robić uników. Ma pewne środki walki radioelektronicznej, ale wobec środków kinetycznych – czyli rakiet czy pocisków z działek – jest w dużej mierze bezbronny.
Gdyby Rosjanie wysyłali te drony pojedynczo czy parami, obrona przeciwlotnicza nie miałaby wielkich problemów z ich namierzeniem i zestrzeleniem. Rosja jednak tego nie robi. Prymitywizm tej konstrukcji oznacza bowiem, że te drony są tanie i mogą być produkowane masowo. Rosja ma ich dużo – i przy jednym ataku wysyła ich setki. Rekord padł kilka dni temu, gdy Rosjanie wysłali ponad 800 dronów na Kijów.
Powody są oczywiste. Obrona przeciwlotnicza ma skończoną liczbę rakiet czy pocisków. To oznacza, że jeśli w ataku bierze wystarczająca ilość dronów, to zestrzelenie wszystkich jest fizycznie niemożliwe. Jeżeli jedna bateria przeciwlotnicza ma sześć efektorów, a w rejonie, którego broni, znajdzie się siedem dronów, to siłą rzeczy jeden z nich nie zostanie zestrzelony.
Matematyka jest tutaj prosta. Jeśli pojedynczy dron ma 50% szansy na uderzenie w cel, to w wypadku dwóch takich pocisków szansa, że jeden z nich doleci, wynosi już 75%, 87,5% w wypadku trzech itd. Jeśli liczba środków napadu powietrznego jest większa, niż liczba efektorów obrony przeciwlotniczej, to ma się pewność, że część z nich sięgnie celu. Często w takich atakach używa się też tańszych wabików, które mają odciągnąć uwagę od dronów bojowych. Co najmniej dwa, których szczątki znaleziono w Polsce, to były właśnie takie wabiki.
Jak sobie z tym poradzić?
Ten fakt jest wielkim problemem dla Ukraińców. Od dawna proszą zachód o zwiększenie ilości broni przeciwlotniczej, która jest im przekazywana w ramach wsparcia wojskowego. W tak trudnych warunkach ich obrona przeciwlotnicza i tak zaskakuje skutecznością. W trakcie ostatniego ataku, którego częścią były drony, które wleciały nad Polskę, Ukraińcom udało się zestrzelić 386 z 415 dronów oraz 27 z 43 rakiet. Nie wiadomo, ile z zestrzelonych przez nich dronów miało lecieć nad Polskę.
Ataki saturacyjne od bardzo dawna są częścią rosyjskiej doktryny wojennej i nic się w tym temacie nie zmieni. Ta taktyka, choć sama w sobie prymitywna, jest bowiem skuteczna, o czym tym razem przekonaliśmy się na własnej skórze. Takie ataki były skuteczne nawet wobec Izraela, który ma jeden z najlepszych systemów obrony przeciwlotniczej na świecie, a i tak nie dał rady zestrzelić wszystkich irańskich rakiet i dronów, którymi został zaatakowany.
Jedynym sposobem na zmniejszenie ryzyka, że taki incydent jak wczoraj się powtórzy, jest sprawienie, że Rosja nie będzie miała czym dokonywać ataków saturacyjnych – czy to poprzez dostarczenie Ukrainie broni dalekiego zasięgu i pozwolenie jej na ataki na rosyjskie fabryki dronów, czy przez sprawienie sankcjami, że Putina nie będzie już stać na drony.
źr. wPolsce24