Pomagają islamskim migrantom i uchodźcom z Ukrainy. Dla Polki z Kazachstanu nie znaleziono miejsca w kilkunastu polskich miastach

Samorządy, do których repatrianci zwracają się o pomoc np. w znalezieniu lokalu, konsekwentnie odmawiają, wymyślając kolejne problemy i piętrząc trudności.
Jednocześnie przedstawiciele tych samych samorządów organizują akcje pomocy dla migrantów islamskich czy uchodźców z Ukrainy, których - powodowani chrześcijańskim obowiązkiem niesienia pomocy bliźnim - przyjęliśmy w Polsce kilka milionów. To oczywiście należało zrobić, ale dlaczego potomkowie Polaków nie są naszymi bliźnimi?
Zamknięte drzwi do Polski po 89 latach zesłania
Po tym, kiedy opisaliśmy przygotowany przez senatora Grzegorza Biereckiego projekt ustawy o repatriantach i osadnictwie, pokazaliśmy bulwersującą historię potomka polskiego zesłańca, którego urzędnicy odsyłają do Rosji. Tym razem inny obraz systemu repatriacyjnego w Polsce i kolejny dowód na to, że system nie działa i potrzebuje głębokiej reformy.
Rodzina Zasadskich, posiadająca udokumentowane polskie pochodzenie, od lat walczy o możliwość osiedlenia się w kraju przodków.
W 2021 roku w ambasadzie w Nur-Sułtanie (od 2022 roku Astana) przedstawiono archiwalne dokumenty potwierdzające, że babcia kobiety opisywanej w naszym tekście, p. Maria, w 1936 roku została wraz z rodziną zesłana do Kazachstanu. Tam na świat przyszła jej córka Halina.
W styczniu 1936 r. dowództwo NKWD opracowało plan przesiedlenia „elementu niepewnego” z przygranicznych terenów zachodniej sowieckiej Ukrainy do Kazachstanu. Podstawą prawną wywózki była rezolucja przyjęta przez Radę Komisarzy Ludowych ZSRS 28 kwietnia 1936 r. Głównym organizatorem akcji deportacyjnej były organy NKWD i GUGB na czele z Gienrichem Jagodą.
Na etnicznie polskich terenach zorganizowano operację, która dotknęła 150 tysięcy naszych rodaków, z których część zamordowano, a część wywieziono w głąb Rosji.
Większość tych, którzy przeżyli ten mroczny czas nigdy nie wyrzekła się polskości. Dziś organizują się w społeczności, które spaja Polska i myślenie o tym, iż kiedyś będą mogli tutaj powrócić. Niestety, napotykają na ścianę biurokratycznych i organizacyjnych przeszkód, które czynią repatriację niemal nierealną.
Córką jednej z wysiedlonych do Kazachstanu Polki jest pani Galina (po polsku Halina), widoczna na zdjęciu po lewej. Urodziła się w osadzie specjalnej dla ludności deportowanej [rus - спецпоселок] we wsi Karadyr. Obok niej wnuki i Inna Zasadska, po mężu Konowałowa, która skontaktowała się z naszą redakcją.
W 2021 roku udzielono jej zgody na wydanie wizy krajowej w celu repatriacji, a stosowne wnioski trafiły do MSWiA.
- Decyzję o zakwalifikowaniu do wydania wizy krajowej w celu repatriacji wydaje konsul, który po przedstawieniu przez Wnioskodawczynię warunków do osiedlenia się (dowodu potwierdzającego posiadanie lub zapewnienie lokalu mieszkalnego i źródeł utrzymania w RP) wyda wizę krajową w celu repatriacji - czytamy w piśmie sygnowanym przez urzędników MSWiA.
Jednocześnie urzędnicy przypomnieli, iż decydującym kryterium przy przydzielaniu miejsc w ośrodkach dla repatriantów pozostaje czas oczekiwania na wizy.
Dodajmy w tym miejscu, iż obecnie rozpatrywane są wnioski złożone jeszcze w 2019 roku, a nowelizacja ustawy o repatriacji z sierpnia bieżącego roku dodatkowo wydłużyła proces, uzależniając decyzje od dostępności wolnych miejsc i środków budżetowych.
Kolejka do ośrodków adaptacyjnych postępuje bardzo wolno, a rocznie przyjmowanych jest zaledwie 200–300 osób, choć – jak wskazują relacje innych repatriantów – placówki nie są nawet w połowie zapełnione.
Biurokracja i bezduszny system
Mimo trudnej przeszłości i blisko 90 już lat spędzonych poza Polską rodzina Zasadskich pielęgnuje nasze rodzime tradycje, obchodzi święta katolickie, ze znawstwem opowiada o tradycyjnych potrawach polskiej kuchni i pokazuje, że wciąż kultywuje stare, polskie obyczaje. Co więcej, rozmawiamy swobodnie po polsku.
Jednocześnie, mimo nadania statusu repatrianta i zgody na wydanie wiz krajowych, rodzina Zasadskich (oraz tysiące innych repatriantów) trafia na ścianę polskiej niemocy.
Problemem są źle zarządzane ośrodki adaptacyjne i brak wsparcia ze strony samorządów.
Wśród decyzji i odpowiedzi administracyjnych przekazanych nam przez rodzinę Zasadskich można znaleźć szereg oficjalnych odmów, które stają się dla repatriantów codziennością.
Widzimy dokumenty, które pokazują, że miasta – zarówno duże, jak i małe – odmawiają przyjęcia repatriantów, wprost wskazując na brak mieszkań, brak środków finansowych lub formalny limit kilku rodzin rocznie. Bydgoszcz, Gdynia, Łódź, Legionowo, Piaseczno, Poznań, Szczecin czy Rzeszów, każdy urząd w nadesłanych dokumentach powiela te same argumenty: nie mamy warunków, mieszkań, pieniędzy, nie możemy pomóc w tym roku.
Tymczasem dane pokazują wprost, iż np. w Gdyni zasób komunalny należy do Zarządu Budynków i Lokali Komunalnych i na 2025 rok obejmuje 5 204 lokale mieszkalne. W Poznaniu zarządzanych jest 12 721 lokali mieszkalnych należących do miasta, według oficjalnych danych na rok 2022–2023, podawanych również jako aktualne w 2024 roku.
W Piasecznie znajduje się obecnie 637 lokali w zasobach mieszkaniowych gminy, na podstawie informacji z września 2025 roku. Z kolei Bydgoszcz dysponuje około 2 170 lokalami komunalnymi (z raportu o stanie miasta – 23,7% z 9 160 komunalnych i szacunkowych danych o pustostanach).
Oczywiście, samorządowcy z pewnością mają długą kolejkę chętnych do tych lokali. Poza tym z pewnością nie wszystkie z nich nadają się do zamieszkania.
Mimo to trudno zrozumieć sytuację, w której polskie samorządy i władze centralne ochoczo wspierają uchodźców z Ukrainy i migrantów z państw islamskich, a dla potomków polskich zesłańców nie mają wciąż żadnej sensownej propozycji.
Polacy na obczyźnie są pozbawieni realnych szans na powrót do Polski
Prawo wymaga, aby pragnący wrócić do Polski potomkowie zesłanych w głąb ZSRS naszych rodaków muszą dziś wykazać, że mają własne mieszkanie lub miejsce w ośrodku.
Dla ogromnej większości naszych rodaków w Kazachstanie czy Białorusi kupno czy nawet wynajem nieruchomości w Polsce, to zadanie z gatunku niemożliwych do realizacji.
Tymczasem zapisywanie rodzin na kolejne listy oczekujących w ośrodkach repatriacyjnych nie przybliża nikogo odo celu, bo kolejne decyzje są odwlekane, a w praktyce latami nikt nie informuje o postępach spraw.
Jednocześnie osoby, które odmawiają osiedlenia w określonych warunkach, są zapisywane na kolejny rok, przez co kolejka praktycznie nie posuwa się naprzód.
To swoiste błędne koło, bo ci, którzy gotowi są natychmiast wyjechać, nie otrzymują zaproszeń. System pozostaje niewydolny, a przez brak realnego wsparcia państwa i samorządów Polacy – potomkowie zesłańców – tkwią w beznadziei, często tracąc wiarę w powrót do ojczyzny.
Polska ich potrzebuje
Nie sposób w tym miejscu nie przypomnieć, że - dramatycznie brzmiące - prognozy GUS wskazują na możliwy spadek liczby mieszkańców do nawet 26,7 mln w 2060 roku.
Dlaczego nie próbujemy naprawić tego stanu rzeczy, sięgając po potomków naszych rodaków, którzy chcą dziś wrócić do Polski?
Zwłaszcza, na co zwracał uwagę senator Grzegorz Bierecki prezentując projekt nowej ustawy o repatriacji, iż gminy dysponują bardzo często ogromną liczbą pustostanów, które można wykorzystać do akcji osiedleńczej na masową skalę.
Kolejny sygnał, że polska gospodarka ich potrzebuje pokazuje inna statystyka. Otóż z danych statystycznych Głównego Urzędu Statystycznego (GUS) oraz innych instytucji, takich jak Narodowy Bank Polski, można wywnioskować, że polska gospodarka w ciągu ostatnich kilku lat przyjęła znaczną liczbę migrantów, w szczególności z krajów poza Unią Europejską.
Liczba cudzoziemców wykonujących pracę w Polsce na koniec lutego 2025 roku wynosiła 1 057,4 tys., co oznacza wzrost o 5,3% w porównaniu do lutego 2024 roku. W styczniu 2025 roku było to 1 045,0 tys. osób.
Dlaczego nie chcemy sięgać po naszych rodaków, skoro potrzebuje ich zarówno nasza demografia, jak i polska gospodarka?
Głosy repatriantów i dramatyczny apel
Sytuacja rodziny Zasadskich i pokazane nam dokumenty to z jednej strony poruszające świadectwo permanentnego ignorowania marzeń Polaków o powrocie do ojczyzny.
Z drugiej dowód skrajnej hipokryzji tych, którzy mówią o Polsce jako o miejscu przyjaznym dla cudzoziemców i uchodźców. Bo przecież rosyjska agresja na naszego sąsiada ze Wschodu dotyka naszych rodaków w tym państwie w takim samym stopniu jak Ukraińców.
Codzienność setek tysięcy polskich rodzin w Kazachstanie, Rosji, Białorusi czy innych krajach byłego ZSRS, to stale pogarszająca się rzeczywistość wypełniona represjami, depolonizacją i realną groźbą całkowitego zerwania związku z Polską.
Opisany tu przypadek nie jest li tylko i wyłącznie pojedynczym kazusem.
Bez natychmiastowych zmian systemowych, przyspieszenia procedur i większej odpowiedzialności samorządów, polska repatriacja pozostaje tylko pustą obietnicą, a polskie rodziny będą musiały czekać na powrót do ojczyzny nie kolejne miesiące, lecz całe lata.
źr. wPolsce24