Dramatyczna sytuacja polskich kierowców na Białorusi. Minister Kierwiński wprowadził ich w błąd? (AKTUALIZACJA)
- Zostały nam odebrane możliwości do prowadzenia biznesu, a najgorsze jest to, że nikt nie jest w stanie udzielić nam informacji – mówił, zapowiadając protest jeden z przewoźników Tomasz Borkowski. - Stawiamy rządowi ultimatum. Dajemy 12 godzin na odpowiedź na nasze konkretne pytania – dodał.
Po południu przewoźnicy dostali odpowiedź. Premier Donald Tusk oświadczył: „O północy ze środy na czwartek otwieramy przejścia graniczne z Białorusią”.
Rząd zamknął granicę
Polskie firmy transportowe znalazły się w dramatycznej sytuacji. Ponad 1400-1500 ciężarówek stoi po białoruskiej stronie granicy, a kierowcy pilnują pojazdów. Nie mogą wjechać do Polski, ponieważ 12 września o północy rząd Donalda Tuska zamknął przejścia graniczne z Białorusią. Minister spraw wewnętrznych i administracji Marcin Kierwiński tłumaczył, że podjął taką decyzję w związku z manewrami rosyjsko-białoruskimi „Zapad-2025”. - Rząd przywróci ruch, gdy bezpieczeństwo Polaków będzie w pełni zagwarantowane – wyjaśniał Kierwiński. I choć resort tłumaczy, że informacja o zamknięciu granicy została „niezwłocznie” przekazana przewoźnikom, wielu kierowców nie zdążyło wrócić na czas do kraju.
Co obiecał Kierwiński?
– Przyszłość naszych pojazdów zależy od Łukaszenki – mówił w rozmowie z Radiem Wnet Jacek Sokół, wiceprezes Komitetu Obrony Przewoźników i Pracodawców Sokół. Jak twierdzi, wartość zatrzymanych aut i naczep przekracza 100 mln zł.
- Minister Kierwiński informował, że nawet samochody, które wjeżdżały w ostatniej chwili, będą mogły wrócić przez inne przejścia, na przykład przez Litwę. To była nieprawda. Zostaliśmy wprowadzeni w błąd – podkreśla rozmówca Radia Wnet.
Okazało się, że kierowcy, którzy próbowali wracać innymi drogami, spotkali się z odmową. Na granicy białorusko-litewskiej zabierano im dokumenty od pojazdów i naczep, a samochody pod konwojem odprowadzano z powrotem na granicę z Polską. - Teraz stoją na parkingach celnych – relacjonuje Sokół. Kierowcy, którzy czuwają przy samochodach.
Straty są ogromne
Przewoźnicy tracą ogromne pieniądze, bo nie mogą dostarczyć towarów do kontrahentów ani wrócić do kraju. - To dorobek naszych firm budowany latami. Wartość tych pojazdów i naczep przekracza 100 milionów złotych. Dla wielu przedsiębiorstw to kwestia przetrwania – podkreśla Sokół.
Przewoźnicy najbardziej boją się konfiskaty. - Przekraczając granicę, otrzymujemy dokument, który pozwala przebywać na Białorusi określoną liczbę dni. Te dokumenty już wygasły. Białoruś obiecała, że przedłuży je o 10 dni, faktycznie dała 7. I nikt nie wie, co będzie dalej. Może pojawić się służba, która powie: proszę oddać kluczyki – mówi.
Do tego dochodzą gigantyczne opłaty. - Dawniej zezwolenie na wjazd kosztowało 50 zł. Teraz płacimy 170–180 euro. Do tego dochodzi plomba elektroniczna za 160 euro i obowiązkowa dezynfekcja za dwadzieścia kilka euro. Sam parking po stronie białoruskiej również generuje koszty, które mogą być tak wysokie, że odbiór pojazdów przestanie się opłacać – wylicza Sokół.
Jak podkreśla, polscy przewoźnicy nie łamią prawa. - Nie przewozimy towarów nielegalnych. Obsługujemy tylko ładunki niesankcyjne, dopuszczone jeszcze przed wprowadzeniem sankcji – zaznacza.
98 proc. Polaków
Zaznacza też, że obecnie wśród zatrzymanych pojazdów praktycznie nie ma obcych przewoźników.- Może dwóch, trzech Czechów, jakiś Serb. 98 procent to polskie firmy. De facto więc sami zablokowaliśmy granicę dla siebie – ocenia.
źr. wPolsce24 za Radio Wnet