Ogłosili przetarg na superszybkie pociągi, których większość Polaków nawet nie zobaczy

Nowe składy mają kursować wyłącznie po tzw. linii „Y”, łączącej Warszawę, CPK, Łódź, Poznań i Wrocław. Cztery duże miasta i centralny port lotniczy – to cały obszar, na którym mają pojawić się pociągi KDP. Reszta kraju, w tym wschodnia, północna i znaczna część południowej Polski, zostaje z projektu po prostu wykluczona.
Choć mówimy o ogromnych publicznych pieniądzach, projekt nie ma charakteru powszechnego. Dla milionów mieszkańców mniejszych miast i regionów superszybka kolej pozostanie medialnym hasłem, a nie realną alternatywą transportową. Co więcej, wybór prędkości 320 km/h sprawia, że w przetargu praktycznie nie mają szans polscy producenci taboru – takich pojazdów w kraju się nie produkuje.
Projekt, który podzieli Polskę
PKP Intercity zakłada, że pierwsze dwa pociągi pojawią się dopiero za pięć lat, a pełna realizacja zamówienia może potrwać nawet dziewięć lat. Utrzymanie składów przewidziano na 30 lat, co oznacza długofalowe koszty dla państwa. Jednocześnie nie ma planu, by sieć KDP realnie rozszerzać na inne regiony.
W praktyce wygląda to więc tak: najdroższa, najszybsza kolej w Europie, ale dostępna tylko dla wybranych aglomeracji. Polska „Polską A” zyska kolejne minuty oszczędzone w podróży, a Polska „B” i „C” zostanie z coraz wolniejszymi połączeniami regionalnymi i rosnącym poczuciem wykluczenia.
To nie jest projekt spójnej mobilności państwa. To infrastrukturalny luksus dla kilku miast, sprzedawany jako sukces całego kraju. Jeśli tak ma wyglądać kolej przyszłości, to dla większości Polaków będzie ona po prostu… poza zasięgiem.
Na koniec dodajmy, że choć ogłoszono przetarg na tabor, w Polsce nie ma nawet kilometra torów, na których mógłby on rozwinąć wymaganą w przetargu prędkość.
źr. wPolsce24 za pap/rynekkolejowy.pl











