Zmarł jeden z ostatnich Indian, który "mówił szyfrem". Ich służba pomogła pokonać Japończyków
Druga Wojna Światowa była pierwszym konfliktem zbrojnym, w którym na masową skalę używano radiostacji. Przesyłane za ich pomocą meldunki czy rozkazy były jednak banalnie proste do przechwycenia – wystarczyło mieć odbiornik, który działa na tej samej częstotliwości co nadajnik. Sprawiło to, że sztuka kryptografii, czyli szyfrowania wiadomości, a także łamania szyfrów, stała się ważniejsza niż kiedykolwiek. Niemcy opracowali w tym celu słynne urządzenie szyfrujące Enigma, to jednak zostało złamane już przed wojną przez Polaków, a dzięki temu możliwe było łamanie kolejnych jej wersji przez brytyjski wywiad. Zdaniem historyków fakt, że alianci mogli czytać zaszyfrowane niemieckie rozkazy, wojna była dużo łatwiejsza do wygrania. Amerykański wywiad rozszyfrował też szyfry używane przez Japończyków, w tym słynny Purpurowy, co pozwoliło m.in. na zwycięstwo w bitwie pod Midway, najważniejszej bitwie wojny na Pacyfiku.
Język, którego nikt nie zna
Kiedy Japonia zaatakowała USA, Korpus Piechoty Morskiej (USMC) miał poważny problem. Jego dowódcy szybko połapali się, że używane przez nich szyfry są niewystarczające, a Japończycy potrafią je złamać. Rozwiązanie tego problemu znalazł Philip Johnston. Zaproponował generałowi Claytonovi B. Vogeowi, dowódcy USMC na Pacyfiku, by stworzyć szyfr oparty o język plemiona Nawaho.
Johnston był synem misjonarza, który nawracał członków tego plemienia na chrześcijaństwo, i sam mieszkał wśród nich przez blisko ćwierć wieku. Wiedział, że ich skomplikowany język nigdy nie został spisany, a władze USA przed wojną aktywnie zwalczały jego używanie. Dzięki temu nie znał go praktycznie nikt, kto nie należał do tego plemienia. Dzisiaj historycy szacują, że na całym świecie podczas II WŚ żyło ok. 30 nie-Nawajo, którzy go rozumieli.
Żółwie i żelazne ryby
Johnston zaprezentował swoją teorię Vogelowi w bazie Camp Elliot 28 lutego 1942 roku. Oficerowie z jego sztabu napisali symulowaną wiadomość, którą wręczono Indianinowi. Ten przełożył ją na ich język i nadał przez radio. Drugi Indianin odebrał ją i przetłumaczył na angielski, dużo szybciej, niż potrwałoby odszyfrowanie nawet najprostszego szyfru. Generał dał się przekonać i wkrótce rekruterzy USMC zaczęli rekrutować w tym celu Indian. Nazwano ich „mówiącymi szyfrem”. Dziś nie wiadomo do końca, ilu Nawaho służyło w tej roli, ale szacuje się, że było ich kilkuset.
Zdecydowano, że dla dodatkowego bezpieczeństwa Indianie też będą stosować szyfr, oparty o amerykański alfabet fonetyczny. Uznano jednak, że dla przyspieszenia transmisji najczęstsze słowa nie będą szyfrowane. Szybko odkryto, że jest pewien problem. W języku Nawaho nie było bowiem wielu słów, które byłyby niezbędne w wojskowych meldunkach. Z tego względu zastąpiono je innymi. Na przykład zamiast „czołg”, mówili „żółw”, zamiast „granat” mówili „ziemniak”, a zamiast „okręt podwodny” „żelazna ryba”. Indiańscy szyfranci przechodzili intensywne szkolenie, podczas którego uczyli się tego kodu i słów na pamięć. Dla bezpieczeństwa nie mogli zabierać na front ściągawek.
Pomogli zdobyć Iwo Jimę
Pierwszy eksperymentalny pluton, liczący 29 Nawaho, okazał się być tak skuteczny, że wkrótce każda dywizja USMC na Pacyfiku miała swoich szyfrantów. Dowódcy byli nimi zachwyceni. Major Howard Connor, oficer sygnałowy z 5. Dywizji USMC, miał sześciu takich szyfrantów podczas inwazji na Iwo Jimę. Przyznał potem, że bez nich Amerykanom nie udałoby się zdobyć tej ważnej wyspy. Pewnym problemem było jednak to, że amerykańscy żołnierze czasami mylili ich z Japończykami. Po kilku takich incydentach każdy szyfrant dostał osobistego ochroniarza, który miał go chronić przed podobną pomyłką. Mieli też inne, bardziej ponure zadanie – mieli ich zastrzelić jeśli groziłoby, że dostaną się w ręce wroga. Na szczęście nigdy do tego nie doszło, chociaż kilkunastu szyfrantów straciło życie w boju.
Niestety Nawaho, którzy brali udział w tym programie, nie zostali docenieni po wojnie. Ich szyfr był bardzo pilnie strzeżoną tajemnicą, a nawet po ustaniu walk rząd USA nie zdradził jego istnienia, by móc w razie czego użyć go ponownie. Krążą plotki, że mówiących szyfrem użyto podczas wojny w Korei, ale nie znaleziono na to na razie dowodów. Wielu szyfrantów po wojnie żyło, podobnie jak inni członkowie ich plemienia, w skrajnej nędzy, nie mogąc nikomu pochwalić się swoją służbą. Ich rolę w wysiłku wojennym odtajniono dopiero w 1968 roku. Dopiero wtedy wielu z nich dostało medale za swoją służbę. Prezydent Reagan zdecydował, że 14 sierpnia będą też mieli swoje święto.
Odchodzą ostatni szyfranci
Władze narodu Nawaho poinformowały, że w wieku 107 lat zmarł jeden z ostatnich mówiących szyfrem, John Kinsel Sr. Po jego śmierci zostało już tylko dwóch: Peter MacDonald i Thomas H. Begay. „Pan Kinsel był żołnierzem piechoty morskiej, który odważnie i bezinteresownie walczył za nas w najbardziej przerażających okolicznościach i z największą odpowiedzialnością jako Mówiący Szyfrem Nawaho” - powiedział prezydent tego plemienia Buu Nygren. Rozkazał, by wszystkie flagi w rezerwacie opuścić do 27 października do połowy masztu. Jak informuje agencja AP, Kinsel wstąpił do USMC w 1942 roku i brał udział w bitwie o Iwo Jimę.
Dziś historia szyfrantów Nawaho jest zdecydowanie najsłynniejsza, ale nie byli jedynymi „mówiącymi szyfrem”. W tej roli służyli też Indianie z takich plemion jak Komancze, Hopi czy Meskwaki. Indiańscy szyfranci byli obecni w każdym teatrze działań na Pacyfiku, w Afryce i w Europie. O ile wiadomo historykom, ani Japończykom, ani Niemcom nie udało się nigdy złamać stosowanych przez nich szyfrów.
źr. wPolsce24 za AP, USMC University