Sonda grozy, która nie spadła. Przypadek COSMOS 482 pokazuje, jak łatwo zamienić prognozy w straszenie ludzi

Tymczasem w sobotę sonda weszła w atmosferę i… najprawdopodobniej spokojnie spadła do Oceanu Indyjskiego. Żadnych zniszczeń. Żadnych filmów z płonących szczątków nad Polską. Nawet brak selfie z radzieckim złomem w tle.
Eksperci z Europejskiej Agencji Kosmicznej przekazali, że ostatni raz radar zarejestrował obiekt o godz. 08:04 nad Niemcami. Następna orbita – cisza. "Z głową w gwiazdach", profil pasjonatów astronomii, potwierdził: to koniec misji COSMOS 482. Po 53 latach włóczęgi po orbicie, sonda wreszcie wróciła na Ziemię – bez fajerwerków.
Wcześniej słyszeliśmy, że sonda, która miała pierwotnie zbadać Wenus, wejdzie w atmosferę 10 maja o 07:16, plus minus 7,5 godziny (czyli… całkiem spory margines błędu, jak na "pewne" prognozy). POLSA, czyli Polska Agencja Kosmiczna ostrzegała, że "obiekt może nie spalić się całkowicie", a jego 495-kilogramowe szczątki mogą uderzyć w ziemię gdzieś między Jelenią Górą a Lublinem.
Ostatecznie nie spadło nic. Ani złom, ani cień z orbity. Znowu się okazało, że jeśli chodzi o prognozowanie spadków kosmicznych obiektów, to jednak bliżej nam do wróżenia z fusów, niż do twardej nauki.
I jasne, lepiej dmuchać na zimne. Ale może warto przy kolejnych takich przypadkach pamiętać, że "może spaść wszędzie" oznacza równie dobrze, że nie spadnie nigdzie blisko nas. A straszenie ludzi sowiecką kupą złomu z lat 70. ma w sobie więcej sensacji niż sensu.
źr. wPolsce 24