Rumuni nie pogodzili się z unieważnieniem wyborów
Trybunał podjął decyzję, tłumacząc, że kampania Georgescu - wcześniej szerszej nieznanego polityka – mogła być wynikiem manipulacji zorganizowanej lub wspieranej spoza kraju. Jednak zdaniem wielu analityków, także z polskiego Ośrodka Studiów Wschodnich, orzeczenie zostało oparte na wątłych dowodach i było dyskusyjne z perspektywy proceduralnej. Obserwatorzy rumuńskiej sceny politycznej obawiali się, że osłabi to i tak niskie zaufanie Rumunów do instytucji demokratycznych. Może też być paliwem propagandowym dla ugrupowań radykalnych, antysystemowych i eurosceptycznych, które w ostatnich latach zyskują na popularności.
Proces wyborczy nielegalnie przerwany
I, jak można sądzić, powoli tak właśnie się dzieje. Według rumuńskiego portalu Digi 24 w zgromadzeniu uczestniczyło kilku polityków reprezentujących ugrupowania skrajne, które mają ponad 30 proc. miejsc w parlamencie.
Sam Georgescu zaś za pośrednictwem swoich prawników przekazał oświadczenie, w którym stwierdził, że proces wyborczy został „nielegalnie i niekonstytucyjnie przerwany”.
I tura powtórnych wyborów prezydenckich odbędzie się 4 maja, a II - dwa tygodnie później. Do czasu wyłonienia nowego szefa państwa ustępujący prezydent Rumunii Klaus Iohannis pozostaje na stanowisku.
Jeden kandydat koalicji rządzącej
Partie koalicji rządzącej - w jej skład wchodzą postkomunistyczna Partia Socjaldemokratyczna, Partia Narodowo-Liberalna i centroprawicowy Demokratyczny Związek Węgrów w Rumunii - postanowiły poprzeć jednego kandydata na prezydenta.
Partie tłumaczyły tę decyzję potrzebą zapobieżenia zwycięstwu skrajnej prawicy. Jej kandydatem jest Crin Antonescu, były lider liberałów, choć analitycy twierdzą - jak pisze Reuters - że mogą jeszcze poprzeć kogoś innego.
źr. wPolsce24 za PAP/OSW