Leciałeś samolotem na wakacje? Dziś jest rocznica lotu, dzięki któremu stało się to możliwe

Przelot przez Atlantyk fascynował lotników i opinię publiczną od samego początku lotnictwa. Pierwsze nagrody za ten wyczyn wyznaczono już przez pierwszą wojną światową, ale ze względu na odległość i trudne warunki pogodowe długo nie było na to szansy.
Pierwszego przelotu dokonała w 1919 roku załoga należącej do amerykańskiej marynarki wojennej łodzi latającej Curtiss NC-4, ale z międzylądowaniami lot trwał aż 28 dni. W czerwcu tego roku pierwszego przelotu bez międzylądowania, z Nowej Fundlandii do Irlandii, dokonali lotnicy brytyjskiego RAF John Alcock i Arthur Brown, którzy polecieli zmodyfikowanym bombowcem Vickers Vimy. Śmiałkowie niemal przypłacili ten wyczyn życiem – ich maszyna kapotowała (przewróciła się na grzbiet) podczas lądowania, bo to, co uznali za łąkę, okazało się być mokradłami.
Śmiertelne ryzyko
W tym samym roku właściciel jednego z nowojorskich hoteli Raymond Orteig uznał, że bezpośrednie połączenie lotnicze z Paryżem zwiększy mu liczbę gości. Aby zrealizować tę wizję, w porozumieniu z Aeroklubem Ameryki wyznaczył nagrodę w wysokości 25 tys. dolarów – ponad 450 tys. przy obecnej wartości dolara. Warunkiem było to, by pilot, który jako pierwszy przeleci z Nowego Jorku do Paryża lub odwrotnie, pochodził z kraju, który podczas pierwszej wojny walczył po stronie Ententy.
Okazało się to być niezwykle trudnym zadaniem. Orteig dał lotnikom na to pięć lat, ale musiał przedłużyć ten termin. Wiele załóg próbowało, ale żadnej się nie udawało. Sześciu lotników straciło życie w trzech katastrofach. Był wśród nich legendarny francuski as Charles Nungesser, którego dwupłatowy Levasseur PL.8, nazwany Białym Ptakiem, zaginął nad Atlantykiem.
Próbę podjął też inny as, Rene Fonck. Słynny ukraiński pionier lotnictwa Igor Sikorsky wydał cztery razy więcej pieniędzy, niż wynosiła nagroda, by zbudować mu samolot. Niestety jego S-35 rozbił się podczas startu. Fonck i jego drugi pilot przeżyli, ale życie straciło dwóch członków ich załogi.
Latający listonosz
Jedną z osób, które postanowiły powalczyć o nagrodę, był też młody lotnik Charles Lindbergh. Zdobywał doświadczenie jako jeden z tzw. barnstormers – pilotów, którzy latali od miasta do miasta i zarabiali pokazami lotniczymi i lotami widokowymi. Przeszedł też przeszkolenie w amerykańskich siłach powietrznych, które niemal przypłacił życiem, gdy jego samolot zderzył się z inną maszyną podczas symulowanej walki powietrznej. Armia nie potrzebowała wtedy pilotów, więc został szybko odesłany do rezerwy i zatrudnił się jako pilot samolotu pocztowego. To była potwornie niebezpieczna praca i on sam przyznawał później, że w porównaniu z lataniem z pocztą przelot przez Atlantyk był łatwy.
Lindberghowi udało się namówić dwóch biznesmenów z miasta St. Louis, by zasponsorowali jego lot kwotą 15 tys. dolarów, a on sam dołożył kolejne 2 tysiące z własnych oszczędności, a jego pracodawca dołożył kolejny tysiąc dolarów.
Znalezienie odpowiedniego samolotu nie było jednak łatwe. Firmy, do których się zgłaszali, deklarowały, że zbudują go, tylko jeśli same będą mogły wybrać pilota, który wykona lot. W końcu na współpracę zgodziła się niewielka firma Ryan Airline Company, która za 10 tysięcy dolarów zbudowała samolot od podstaw.
Spirit of St. Louis, jak nazwał go na cześć swoich sponsorów, był dość konwencjonalnym górnopłatem ze stałym podwoziem, krytym aluminiową blachą i pomalowanym na srebrno płótnem. Wyposażono go w zbiornik paliwa o pojemności aż 1700 litrów. Był tak duży, że całkowicie zasłaniał widok z kokpitu – Lindbergh musiał patrzeć do przodu przez specjalny peryskop.
Całą drogę walczył z sennością
20 maja jego samolot wytoczono na pas startowy lotniska Roosevelt Field na wyspie Long Island. Pogoda była deszczowa, ale tuż przed startem się przejaśniło. Kilka minut przed ósmą rano maszyna wystartowała, czemu przyglądało się kilka tysięcy gapiów.
Lindbergh był skrajnie niewyspany, poprzedniej nocy prawie nie zmrużył oka z emocji. Przez cały lot musiał więc walczyć z sennością. Momentami zniżał samolot tuż nad wodę, bo liczył, że niebezpieczeństwo pomoże mu się otrzeźwić. Po 18 godzinach lotu był dopiero w połowie drogi. Planował wcześniej, że będzie to świętował, ale przyznał, że był na to zbyt przerażony. Wkrótce dopadły go halucynacje z wycieńczenia.
Po dwudziestu siedmiu godzinach zauważył na powierzchni oceanu kutry rybackie, co było znakiem, że zbliża się o brzegu. Wkrótce zauważył wybrzeże Irlandii. Obliczył, że doleciał do niej 2,5 godziny przed czasem i oddalił się od zaplanowanego kursu o zaledwie 5 kilometrów – choć nie wziął ze sobą sprzętu do radionawigacji, bo uznał go za zbyt ciężki. Gdy dotarł do wybrzeża Anglii senność minęła. Wkrótce potem przekroczył kanał La Manche.
Uratowali go żołnierze
Po ponad 33 godzinach w powietrzu Lindbergh dotarł do Paryża. Zatoczył okrąg nad Wieżą Eiffela i wylądował na lotnisku Le Bourget, gdzie przywitał go rozentuzjazmowany tłum w liczbie ok. 150 tys. osób.
Gdy wylądował, ludzie wyciągnęli Lindbergha z kokpitu i nosili przez pół godziny na rękach. Odbili go dopiero żołnierze i policjanci, którzy odprowadzili go do hangaru.
Ten lot przyniósł mu gigantyczną sławę na całym świecie. Dostawał tysiące listów z zaproszeniami – często składanymi przez europejskie rządy – gratulacjami i propozycjami matrymonialnymi. O jego locie napisano co najmniej 200 piosenek, a jedna z nich, "Lucky Lindy", stała się ogromnym przebojem.
Posypały się też najwyższe amerykańskie odznaczenia, a także awans na stopień pułkownika. Francuzi dołączyli do tego Legię Honorową. Tygodnik "Time" uznał go za Człowieka Roku – był pierwszą osobą, która dostała ten tytuł. W 1930 roku dostał też Złoty Medal Kongresu.
Lindbergh zainspirował wiele osób, ale najgłośniej zrobiło się o mechaniku Douglasie Corriganie. Był on pracownikiem Ryana i brał udział w budowie samolotu Lindbergha. Bardzo chciał powtórzyć jego wyczyn, ale nie stać go było na podobną maszynę, a jego prywatny samolot był w kiepskim stanie, więc rząd nie chciał zgodzić się na próbę przelotu przez Atlantyk. W 1938 roku wystartował z nowojorskiego lotniska Floyda Bennetta. Miał lecieć do Kalifornii, ale zamiast tego poleciał do Irlandii. Do końca życia utrzymywał, że zrobił to przez pomyłkę – twierdził, że w kabinie było ciemno i nie zauważył na kompasie, że leci w złym kierunku. Jego wyczyn, za który na jakiś czas stracił licencję pilota, podbił serca Amerykanów. Książka, w której opisał swój wyczyn oraz poświęcony mu film, w którym zagrał samego siebie, stały się kasowymi hitami i zarobił na nich fortunę. Dostał też list gratulacyjny od Lindbergha.
Zbrodnia stulecia
O Lindberghu ponownie zrobiło się głośno w 1932 roku, niestety w dużo smutniejszych okolicznościach. 1 marca tego roku porwano jego 20-miesięcznego syna.
To porwanie i jego poszukiwania wzbudziły gigantyczne zainteresowanie mediów, pisano o nim, że to „zbrodnia stulecia”, a Kongres przyjął tzw. Ustawę Lindbergha, która zmieniła porwania w przestępstwa federalne. Niestety, sprawa zakończyła się tragedią. Porywacz, 34-letni imigrant z Niemiec, zamordował chłopca, za co skazano go na karę śmierci. Nie mogąc znieść zainteresowania dziennikarzy, Lindbergh wyprowadził się do Europy, gdzie zamieszkał z rodziną na prywatnej wyspie w pobliżu Bretanii.
Przed wojną Lindbergh budził ogromne kontrowersje swoimi poglądami. Nie ukrywał, że jest rasistą i antysemitą. Przyjął nawet odznaczenie z rąk Hermana Goeringa. Był też gorącym zwolennikiem amerykańskiego izolacjonizmu i gdy wybuchła wojna w Europie, postulował wstrzymanie pomocy dla walczących z Niemcami państw. Media przedstawiały go jako zwolennika nazizmu, ale dziś historycy zgadzają się, że nim nie był.
Gdy Japończycy zaatakowali Pearl Harbor w grudniu 1941 roku, Lindbergh chciał wrócić do wojska, ale prezydent Roosevelt nie miał do niego zaufania. Zaczął więc pracę jako konsultant techniczny dla amerykańskich koncernów lotniczych. W 1944 uprosił United Aircraft, by wysłała go jako konsultanta na front. Tam, mimo że był cywilem, brał udział w misjach bojowych – mało który lotnik był w stanie mu cokolwiek odmówić – i nawet zestrzelił japoński samolot obserwacyjny. Przede wszystkim pokazywał jednak pilotom, jak latać. Nauczył pilotów myśliwców Corsair, jak startować ze znacznie większym ładunkiem bomb, niż pozwala instrukcja, a pilotom P-38, jak oszczędzać paliwo i znacznie zwiększyć zasięg ich maszyn. Za te zasługi w 1954 roku prezydent Eisenhower przyjął go znów do wojska w stopniu generała brygady.
Walczył z komunizmem
Po wojnie Lindbergh porzucił sympatię do nazizmu. Pisał, że „żaden pokój nie przetrwa jeśli nie jest oparty o chrześcijańskie pryncypia, o sprawiedliwość, o współczucie, o poczucie godności ludzkiej. Bez tych pryncypiów nie może być trwałej siły. Niemcy się o tym dowiedzieli”. Gorąco popierał rozliczenia z nazistami i procesy norymberskie, po wizycie w jednym z obozów koncentracyjnych powiedział, że nie może uwierzyć, że cywilizowani ludzie mogli upaść tak nisko.
Był też gorącym przeciwnikiem komunizmu i uważał, że Ameryka powinna pomagać Europie w walce z czerwoną zarazą. Libdbergh zaprzyjaźnił się także z Neilem Armstrongiem, pierwszym człowiekiem który stanął na księżycu. Na jego zaproszenie był świadkiem startu Apollo 11.
Emeryturę spędził na Hawajach, gdzie w 1974 roku zmarł na raka, miał 74 lata.
Dziś lot Lindbergha jest uznawany za jedno z największych dokonań w historii lotnictwa. Wcześniej lotnictwo pasażerskie było traktowane po macoszemu. Linie lotnicze zarabiały głównie na wożeniu poczty, a loty z pasażerami niemal nie przynosiły zysków. Wyczyn Lindbergha wywołał jednak tak ogromną falę zainteresowania, że wkrótce loty pasażerskie stały się czymś normalnym, a samoloty nieodłącznym środkiem transportu.
Na pierwszy lot pasażerski między Nowym Jorkiem i Paryżem przyszło jednak trochę poczekać. 24 czerwca 1946 roku samolot pasażerski DC-4 należący do Air France przyleciał do Nowego Jorku z paryskiego lotniska Orly, jego lot trwał 23 godziny i 45 minut.
Dziś loty transatlantyckie odbywają się już codziennie, a latanie stało się tak tanie, że stać na nie niemal każdego. Historycy są zgodni, że gdyby nie lot Lindbergha i wywołane nim zainteresowanie, historia lotnictwa mogłaby potoczyć się zupełnie inaczej.
źr. wPolsce24