Niemcy policzyli, co im się bardziej opłaca, wspieranie Ukrainy czy poparcie Rosji. Wnioski ich zaskoczyły
Takie wnioski wynikają z opublikowanego w sobotę raportu Kilońskiego Instytutu Gospodarki Światowej.
Dotychczasowa niemiecka pomoc wojskowa dla Ukrainy była - zdaniem autorów - niewielka i wyniosła 10,6 mld euro, co odpowiada 0,1 proc. niemieckiego PKB. Dla porównania, podczas pierwszej wojny w Zatoce Perskiej (1991 r.) Niemcy wydały sześciokrotnie więcej – 0,6 proc. PKB lub 4 proc. całorocznego budżetu. Nawet po doliczeniu pomocy humanitarnej obecna pomoc w skali roku wynosi 0,14 PKB.
W ocenie autorów – prezesa Kilońskiego Instytutu Moritza Schularicka i jego współpracownika Johannesa Bindera - koszt przerwania pomocy byłby bardzo wysoki ze względu na falę uciekinierów z Ukrainy, wyższe wydatki na NATO w związku z koniecznością obrony państw bałtyckich oraz zerwanie relacji handlowych z podbitą przez Rosję Ukrainą. Porażka Zachodu zwiększyłaby w dodatku prawdopodobieństwo nowych konfliktów w świecie.
Binder i Schularick podkreślają, że Rosja zgodzi się na negocjacje i zakończenie wojny dopiero wtedy, gdy dojdzie do wniosku, że nie jest w stanie jej wygrać środkami militarnymi, a Zachód udowodni, że jest zdecydowany na trwałe wsparcie walczącej Ukrainy.
Rozwijając poszczególne punkty raportu, autorzy podkreślają, że niemiecka pomoc wojskowa jest niewielka i wyniosła od 2022 r. 10,6 mld euro, co odpowiada 0,1 proc. skumulowanego PKB. Niemcy znajdują się dopiero na 16 miejscu, a wyprzedzają je m. in. Dania (0,65 proc.), Estonia (0,57 proc.) i Łotwa (0,43 proc.), a także Polska.
Dla zilustrowania tezy o niewielkiej skali pomocy, autorzy zwracają uwagę, że dopłaty z budżetu na samochody służbowe z silnikami spalinowymi kosztują budżet rocznie 13,7 mld euro.
Odnosząc się do przewidywanych następstw rosyjskiego zwycięstwa nad Ukrainą, eksperci piszą, że niemieckie wydatki na obronność musiałyby wzrosnąć od 0,5 proc. do 1 proc. PKB rocznie. Niemcy musiałyby się też liczyć z falą uciekinierów, której liczebność szacowana jest od 1,9 mln. do 3,8 mln. oraz ze stratami ekonomicznymi wskutek zawieszenia eksportu i utratą inwestycji w Ukrainie.
Binder i Schularick zaznaczają, że tylko wiarygodne odstraszanie może skłonić Rosję do zakończenia wojny. Odrzucają populistyczne hasła, według których przerwanie dostaw broni do Ukrainy doprowadzi do pokoju. Zwracają uwagę, że siła gospodarcza UE jest dziewięciokrotnie większa od rosyjskiej (PKB UE – 18,9 bln dolarów, Rosji – 2 bln USD), a produkcja przemysłowa pięciokrotnie większa. Nawet bez pomocy USA, potencjał Europy wystarczy do odparcia rosyjskiej agresji. Konieczna jest jednak polityczna wola – zaznaczają.
Przestrzegając zasad konsekwentnego odstraszania, Zachód może uświadomić Rosji, że nie wygra wojny środkami militarnymi.
W wywiadzie dla tygodnika „Die Zeit” Schularick powiedział, że Niemcom bardziej niż pieniędzy brakuje właściwej postawy wobec nowej sytuacji w dziedzinie bezpieczeństwa. „Od końca II wojny światowej opieraliśmy się na tym, że ktoś inny nas obroni – Amerykanie, NATO, świat zachodni. (…) Przekonanie, że ktoś za nas to zrobi, jest ciągle jeszcze bardzo rozpowszechnione. (…) Nie chcemy wziąć na siebie odpowiedzialności. Ale pokoju i wolności nie można mieć za darmo” – zauważył prezes Kilońskiego Instytutu.
Schularick opowiedział się za zwiększeniem wydatków na wojsko. Przypomniał, że w czasach, gdy Willy Brandt był kanclerzem (1969-1974), RFN wydawała 3 proc. PKB na obronność. Polska przeznacza na wojsko więcej, a wkrótce może dojść do 5 proc., USA wydają 3,5 proc.
„Jeżeli Niemcy osiągną poziom 3 proc., to byłoby to 120 mld euro, a więc tyle, ile wynosi roczna dopłata z budżetu centralnego do emerytur” – podkreślił.
źr. wPolsce24 za PAP (Jacek Lepiarz)