Świat

Niejawne dokumenty dotyczące unieważnionych wyborów w Rumunii. Znamy ich treść

opublikowano:
archive-1850170_1280.webp
Komisja Europejska bada powody anulowanych wyborów prezydenckich w Rumunii. Oficjalnie, 6 grudnia ub. roku, na dwa dni przed planowaną datą drugiej tury, rumuński TK podjął decyzję o nieuznaniu pierwszej rundy wyborów i nakazał powtórzenie całego procesu wyborczego. Dlaczego tak się stało i czy wszystko, co mainstream napisał na ten temat jest - pisząc delikatnie - mocno wątpliwe?

Janusz Cieszyński, były szef resortu cyfryzacji, ujawnił na portalu X dokument, który z pewnością pozwala na postawienie takiego pytania. Zmusza też do rozważenia jeszcze ważniejszej dla nas kwestii. Czy podobny scenariusz będzie możliwy w Polsce?

Nie ukrywam, że istnieje obawa, że aktualna władza może się posunąć do takich zachowań w Polsce. Co prawda wiceminister M. Gramatyka dobrze rozumie Internet, ale jest też zakładnikiem pewnego układu politycznego, w którym o takim rozwiązaniu może zadecydować premier Tusk - komentuje w rozmowie z naszym portalem polityk PiS.

- Uruchomiono atomowy guzik w sytuacji, w której nie było żadnych przesłanek do takich decyzji - dodaje.

Wygrał kandydat, którego system nie akceptował

Przypomnijmy zatem, że uzasadniając decyzję o odwołaniu 2. tury wyborów rumuński TK uznał, że Georgescu, wcześniej mniej znany działacz, którego mainstream opisywał jako "polityka skrajnej prawicy", dopuścił się w kampanii manipulacji poprzez "wykorzystanie nieprzejrzystych i naruszających ordynację wyborczą technologii cyfrowych oraz sztucznej inteligencji". 

Ponadto, według rumuńskich służb, sposób organizowania jego kampanii w internecie wskazywał na możliwe zaangażowanie „zewnętrznego podmiotu państwowego”. W domyśle oczywiście chodziło o Rosję. 

Sam Georgescu twierdził natomiast, że padł ofiarą „spisku oligarchów”, a unieważnienie wyborów było nielegalnym działaniem „skorumpowanego systemu", działającego „pod naciskiem państw NATO, zainteresowanych kontynuowaniem wojny”.

Faktem było to, że w pierwszej turze Georgescu uzyskał 22,94 procent. Druga była przewodnicząca centroprawicowej partii USR, Elena Lasconi, która zdobyła 19,18 procent głosów. Choć może bezpieczniej w tym kontekście byłoby napisać, że tyle wynikało z danych opublikowanych przez rumuński urząd wyborczy.

Po anulowaniu pierwszej tury wyborów prezydenckich koalicja rządząca w Rumunii podjęła decyzję, że ponowne wybory odbędą się w tym kraju 23 marca, zaś ewentualna druga tura 6 kwietnia. Później jednak zmieniono tę decyzję i ustalono nowy termin wyborów prezydenckich na 4 maja, jeśli chodzi o pierwszą turę, oraz na 18 maja w przypadku drugiej tury.

Do czasu wyłonienia nowego szefa państwa na stanowisku pozostać ma ustępujący prezydent Rumunii Klaus Iohannis. W Bukareszcie po decyzji TK odbyły się demonstracje zwolenników Georgescu, którzy domagali się przeprowadzenia drugiej tury wyborów, w której ich kandydat zmierzyłby się z Lasconi.

Nowe światło na sprawę

Formalnie - w mediach lewicowo-liberalnych - historia rumuńska jest opowieścią o tym, jak uchroniono kolejne państwo od rosyjskich wpływów. Nawet jeśli niektórzy z komentatorów przyznają, że powody odwołania pierwszej tury wspomnianych wyborów był odrobinę "wątpliwe", to i tak - biorąc pod uwagę wyższe dobro, jakim jest bez wątpienia odcinanie się od Kremla - pozwala na rozważenie czy tego typu proces nie był politycznie opłacalny. 

W tle pojawiają się jednak coraz bardzie poważne wątpliwości i pytania czy to, co wiemy i czytamy ma jakikolwiek związek z faktami? W tym świetle niezwykle ciekawy jest wpis Janusza Cieszyńskiego, byłego szefa resortu cyfryzacji, który opublikowano na portalu X:

- Od unieważnienia w grudniu 2024 roku I tury wyborów prezydenckich w Rumunii opinii publicznej narzucono narrację o tym, że był to rezultat potwierdzonej ruskiej ingerencji w proces demokratyczny. W ramach pracy poselskiej dotarłem do poufnych dokumentów zawierających odpowiedź Tik Toka na pytania Komisji Europejskiej w tej sprawie - poinformował Cieszyński. 

Dalej polityk wymienia cały szereg informacji ujawnionych w raporcie. Jak przyznaje Cieszyński, raport to głównie "slajdy, które rumuński odpowiednik Urzędu Komunikacji Elektronicznej otrzymał od Tik Toka".  

Co znalazło się w raporcie Tik Toka?

Właściciele wspomnianej platformy zidentyfikowali "kanał na Telegramie obserwowany przez 3,8 tysiąca osób, na którym opublikowano prawie 2000 materiałów kampanijnych Calina Georgescu, do podawania dalej na Tik Toku, ale też na innych platformach (nie są one objęte śledztwem Komisji Europejskiej)".

- Hasztag kampanijny Georgescu do którego używania zachęcano pojawił się na 1183 kontach (w Rumunii jest ok 10 mln użytkowników Tik Toka), z czego 157 zostało zarejestrowanych po utworzeniu kanału na Telegramie. 76 z tych kont zidentyfikowano jako utworzone jako stricte pro-Georgescu - napisał Cieszyński.

- W odpowiedzi na sygnał o tym, że użytkownicy są nakłaniani do postowania konkretnych emoji połączonych z nazwiskiem Georgescu znaleziono 83 takie konta, które łącznie zamieściły 2912 komentarzy. 25 z tych kont zidentyfikowano jako utworzone jako stricte pro-Georgescu - dodał polityk.

Widzimy więc nieszczególnie zaskakującą kampanię reklamową o relatywnie ograniczonym zasięgu. Kto za nią płacił? Tu dochodzimy do kluczowej informacji:

- Użytkownik z nickiem Bogpr (Tik Tok ustalił na podstawie danych z weryfikacji, że był to Bogdan Peschir - został on zatrzymany przez rumuńskie służby) przekazał łącznie 381 tysięcy dolarów 131 influencerom. Z tych kont: - 8 zamieniło zdjęcie profilowe na zdjęcie Georgescu - 1 zamieniło zdjęcie profilowe na logo rumuńskiej partii AUR (Georgescu był kiedyś członkiem AUR, ale odszedł) - 25 zamieściło komentarze dotyczące Georgescu 9 kont, które zmieniło zdjęcie profilowe, otrzymało w sumie 132 tysiące dolarów - przytacza, cytując raport KE, Cieszyński.

Dalej polityk opisuje kolejne fragmenty opisywanego raportu i konkluduje: 

- Jedyna różnica pomiędzy wnioskami Tik Toka i rumuńskich służb jest taka, że zdaniem Tik Toka nie ma wystarczających dowodów na to, że mieliśmy do czynienia z tajną operacją wpływu.

Różnica kluczowa, prawda?

Zwłaszcza, że do podobnych wniosków doszła Komisja Wenecka. Ta ostatnia co prawda zabezpieczyła się - w swoim raporcie - dość ogólnym stwierdzeniem, iż "zadaniem KW nie jest zagłębianie się w fakty dotyczące rumuńskiego przypadku, ani analiza decyzji tamtejszego Sądu Konstytucyjnego". 

Jednocześnie wprawne oko ekspertów ds. analizowania tego typu informacji dostrzegło w raporcie KW odrobinę więcej. Warto tu odwołać się np. do komentarza Kamila Całusa, analityka z Ośrodka Studiów Wschodnich, którego cytuje portal Tysol.pl:

- Jak podkreślił ekspert, sednem dokumentu jest to, iż "sędziowie argumentują, że decyzja o unieważnieniu wyborów musi zawierać dokładnie wyjaśnienie naruszeń oraz dowody takowych i NIE MOŻE OPIERAĆ SIĘ NA NIEJAWNYCH  DONIESIENIACH WYWIADU (jak w przypadku Rumunii właśnie), które służyć mogą co najwyżej jako kontekst, a nie wyczerpujący dowód" - czytamy na portalu w tekście komentującym raport Komisji Weneckiej.

- Komisja zauważa też, że dowodzenie, iż doszło do naruszeń prawa wyborczego w trakcie prowadzenia kampanii w Internecie (co miało miejsce w Rumunii i co stanowiło element uzasadnienia decyzji Sądu Konstytucyjnego), jest po prostu bardzo trudne. Wzywa też władze (wszelkie, nie tylko rumuńskie) do tego, by zawarły w swoim ustawodawstwie regulacje dotyczące prowadzenia kampanii wyborczych online, by zapewnić w ten sposób równe warunki dla wszystkich (czytaj: bez takich regulacji trudno komuś zarzucić łamanie zasad)  – dodaje ekspert. 

Formalnie więc przyznano, że powody odwołania decyzji o nieuznaniu pierwszej tury wyborów były co najmniej wątpliwe.

Warto w tym miejscu dodać, iż wspomniana kontrowersyjna kampania w mediach społecznościowych, w którą rumuńskie służby "wmieszały" Rosję, mogła być de facto sponsorowana przez... polityczną konkurencję Georogescu. 

- Jak podaje serwis Snoop.ro, rumuńska administracja skarbowa ANAF odkryła, że kampania w mediach społecznościowych, która wywołała lawinę kontrowersji, została opłacona z pieniędzy Partii Narodowo-Liberalnej. Kandydat tego ugrupowania przegrał w pierwszej turze - pisał już w grudniu portal tygodnika Do Rzeczy, który powoływał się na źródła rumuńskie. 

Oskarżana o prowadzenie tej brudnej kampanii firma zarzeka się co prawda, że o niczym nie wiedziała i nie miała żadnych powiazań z tzw. "influencerami", którzy promowali w mediach społecznościowych określone hasztagi popierające Călina Georgescu. Dodaje też, że to ona padła ofiarą spisku, bo ktoś skopiował i wykorzystał jej kampanię, którą organizowali dla innych kandydatów. 

Cała ta historia jest dość mroczną opowieścią o tym, że nasze wybory mają coraz mniej wspólnego z wolnością i demokracją. Z jednej strony oczywiste jest to, że Kreml próbuje poszerzać swoje strefy wpływów o kolejne państwa i kolejnych polityków. Z drugiej wszyscy doskonale pamiętamy, że ci, którzy otwarcie namawiali do politycznego resetu z Rosją (wdrażając ten pomysł w praktyce), wywodzili się z politycznego mainstreamu, a nie z sił "skrajnej lewicy" i "skrajnej prawicy".

Czy mamy pewność, że podobna historia nie powtórzy się w Polsce? Cóż, wystarczy przypomnieć kuriozalny raport komisji ds. badania rosyjskich wpływów, żeby trudno było w tej kwestii o optymizm. 

źr. wPolsce24 

Świat

Zakulisowy deal z Tuskiem? Bruksela jest gotowa na wiele, byle tylko wygrał Trzaskowski

opublikowano:
mid-epa12121292 ok.webp
Dziennik „Le Monde” ujawnił, jak Komisja Europejska pomaga obozowi Donalda Tuska w czasie kampanii przed wyborami prezydenckimi. By nie zrazić wyborców i zwiększyć szanse Rafała Trzaskowskiego w rywalizacji z kandydatem popieranym przez PiS Karolem Nawrockim, szefowa KE Ursula von der der Leyen ograniczyła polityczną presję na polski rząd i przesuwa w czasie niewygodne decyzje.
Świat

Co powiedział Sławosz Uznański-Wiśniewski po starcie misji

opublikowano:
mid-25625084 ok.webp
W kosmosie nie jestem sam, reprezentuję nas wszystkich - powiedział z pokładu kapsuły Dragon polski astronauta Sławosz Uznański-Wiśniewski.
Świat

Polak już w kosmosie. Misja wystartowała

opublikowano:
mid-25625087 ok.webp
Rakieta Falcon 9 z kapsułą Crew Dragon (fot. PAP/Leszek Szymański)
Punktualnie o 8.31 wystartowała misja kosmiczna Ax-4 z udziałem polskiego astronauty Sławosza Uznańskiego-Wiśniewskiego. Start odbył z Kennedy Space Center na przylądku Canaveral na Florydzie. Rakieta Falcon 9 firmy SpaceX wyniosła na orbitę kapsułę Dragon z czteroosobową załogą.
Świat

Prezydent Duda żegna się z Kijowem. Dostał ważne odznaczenie

opublikowano:
mid-25628186 ok.webp
Polska cały czas starała się wspierać Ukrainę - mówił w Kijowie prezydent Andrzej Duda, który spotkał się z Wołodymyrem Zełenskim. Polski gość został uhonorowany jednym z najważniejszych ukraińskich odznaczeń - Orderem Wolności.
Świat

Gigantyczna eksplozja magazynu z fajerwerkami! Zaginęło siedem osób

opublikowano:
Zrzut ekranu 2025-07-03 155919.webp
W Kalifornii doszło do gigantycznej eksplozji magazynu, w którym trzymano fajerwerki. Strażakom nie udało się na razie odnaleźć siedmiu osób.
Świat

Koniec kosmicznej misji. Polski astronauta wrócił na Ziemię

opublikowano:
uznański powrót OK.webp
Niedaleko czekają łodzie z ekipami ratowniczymi, które zabezpieczą kapsułę (fot. print screen Axiom Space)
Kapsuła Dragon Grace z załogą misji Ax-4, w tym z Polakiem Sławoszem Uznańskim-Wiśniewskim, zgodnie z planem wodowała na Pacyfiku u wybrzeży Kalifornii ok. godz. 11.30 czasu polskiego.