Wielka afera wokół cen w Biedronce. Poważne zarzuty państwowego urzędu, kara może sięgnąć kilku miliardów złotych

O tym dowiesz się z artykułu:
- jakie zarzuty wobec Biedronki postawił UOKiK i co grozi sieci,
- dlaczego klienci skarżyli się na promocje typu „1+1 gratis”,
- czym są tzw. „fałszywe obniżki” i jak miały wyglądać w praktyce,
- jak na zarzuty odpowiada sama Biedronka i co dalej z postępowaniem.
Zakupy w Biedronce mogą się okazać bardziej skomplikowane, niż wielu sądziło. Prezes Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK) postawił właścicielowi sieci – spółce Jeronimo Martins Polska – poważne zarzuty dotyczące sposobu informowania o cenach. Jeśli zostaną potwierdzone, firmie grozi kara sięgająca nawet 10 proc. jej obrotu. W zeszłym roku wyniósł on 23 mld euro, a więc blisko 100 miliardów złotych. Maksymalna kara może więc sięgnąć kilku mld złotych. Problemy mogą mieć także trzej menedżerowie firmy, którym grozi do 2 mln zł kary.
Skargi klientów
O sprawie informuje portal dlahandlu.pl, pisząc o „aferze cenowej” w Biedronce. Do UOKiK napływały setki zgłoszeń od kupujących w sklepach sieci. Klienci skarżyli się, że podczas promocji trudno było ustalić, ile naprawdę kosztuje produkt. Najczęściej chodziło o wielosztuki – czyli popularne promocje „kup 2, zapłać mniej” albo „1+1 gratis”.
Przykład z jednej ze skarg: klient zobaczył na półce napis „1+1 GRATIS” i cenę 3 zł. Wydawało mu się, że jedna sałata kosztuje właśnie tyle, a druga jest gratis. Po sprawdzeniu okazało się jednak, że cena jednej sztuki to 5,99 zł, a oferta dotyczy zakupu dwóch.
– Konsumentom trudno było się połapać, bo wyraźnie wyeksponowana cena nie odpowiadała temu, co ostatecznie trafiało na paragon – podkreśla prezes UOKiK Tomasz Chróstny.
„Fałszywe obniżki”?
Urząd zwrócił też uwagę na sposób wyliczania rabatów. Zdarzało się, że obniżka liczona była od ceny regularnej, a nie od najniższej ceny z 30 dni przed promocją – a taki obowiązek nakłada prawo. Efekt? Klient mógł widzieć na półce „promocję”, podczas gdy produkt bywał wcześniej tańszy.
Dodatkowo, informacja o najniższej cenie z 30 dni była zdaniem UOKiK mało czytelna i łatwa do przeoczenia – na przykład zapisywana małą czcionką i umieszczona w dolnym rogu etykiety.
Nie tylko firma, ale i menedżerowie
UOKiK podkreśla, że sposób oznaczania cen był ustalany w centrali, a nie zależał od poszczególnych sklepów. Dlatego zarzuty usłyszeli też trzej menedżerowie spółki – za takie naruszenia mogą zapłacić nawet 2 mln zł.
Co na to Biedronka?
Sieć przesłała oświadczenie, w którym zapewnia, że jest gotowa do konstruktywnego dialogu z UOKiK. – Dyrektywa Omnibus to nowe przepisy i praktyki rynkowe wciąż wymagają ujednolicenia – podkreślono w stanowisku. Omnibus to potoczna nazwa unijnej dyrektywy, obowiązującej w Polsce od 1 stycznia 2023 roku. Wprowadziła ona obowiązek podania najniższej ceny produktu z 30 dni przed obniżką. Biedronka nie jest jedyną wielką siecią handlową pod lupą UOKiK. Urząd sprawdza też Lidla, Dino czy Żabkę. Postępowania prowadzone są również wobec takich firm jak Zalando, Sephora, Media Markt czy Temu.
źr. wPolsce24 za dlahandlu.pl