Straż Graniczna kupiła samoloty, którymi nie ma kto latać! Maszyny zamiast pilnować granic, stoją w hangarach

- SG kupiła dwa nowe samoloty Turbolet L-410 za 120 mln zł; łącznie ma już cztery takie maszyny o wartości ok. 230 mln zł.
- Problemem jest brak pilotów – w całej formacji tylko dwóch ma uprawnienia dowódców statku powietrznego.
- Funkcjonariusze ostrzegali o kryzysie kadrowym już w marcu; nic się nie zmieniło, mimo podpisania nowego kontraktu.
- Wielu pilotów odeszło do lotnictwa cywilnego, gdzie zarobki są nawet trzykrotnie wyższe.
- SG zapewnia, że „realizuje zadania bez ryzyka” i że kolejni piloci się szkolą, ale do roli dowódcy potrzeba setek godzin w powietrzu, więc szybkie uzupełnienie braków jest nierealne.
- Aby wykorzystać cztery turbolety przez całą dobę, potrzeba ok. 20 pilotów, a nie pięciu.
- Funkcjonariusze mówią o chaosie: jedni są blokowani przed szkoleniem, inni wysyłani na nie wbrew woli.
Straż Graniczna i MSWiA z dumą ogłosiły w mediach społecznościowych, że do służby trafiły dwa nowe samoloty patrolowo-rozpoznawcze Turbolet L-410. Obie maszyny, warte łącznie 120 mln zł, stoją już w hangarze w Gdańsku. Mają zwiększyć możliwości patrolowania granicy lądowej i morskiej, działać całą dobę i wspierać operacje Frontexu.
Problem polega na tym, że — jak alarmują funkcjonariusze — nowymi turboletami w praktyce nie ma kto latać.
„Świetnie, tylko że nie ma pilotów”
Choć MSWiA zapewnia, że maszyny to „mocny krok w stronę skuteczniejszej ochrony granicy”, rzeczywistość wygląda inaczej. Funkcjonariusze z Biura Lotnictwa SG przyznają, że ostrzegali przełożonych już w marcu – bez skutku.
„Mamy już cztery turbolety za 230 mln zł. Ale tylko dwóch dowódców może nimi latać. A bez załogi nawet najlepszy sprzęt nigdzie nie poleci” – mówi jeden z pilotów dziennikarzowi Radia Zet, które dokładnie zbadało sprawę.
Jedna załoga to 3–5 funkcjonariuszy, w tym dwóch pilotów. Tymczasem w Straży Granicznej jest obecnie pięciu pilotów z uprawnieniami do latania L-410, ale tylko dwóch ma uprawnienia dowódcy statku powietrznego. Jeden z nich pełni funkcję administracyjną, drugi, jak alarmuje Radio Zet, zbliża się do 70. roku życia.
Ćwierć miliarda złotych sprzętu, obsada na półtorej maszyny
Pierwsze dwa Turbolety kupiono jeszcze w 2020 r. za 110 mln zł. Kolejne dwa – w 2024 r. za 120 mln zł. Służba od początku miała świadomość, że brakuje pilotów. Mimo to inwestycja została sfinalizowana.
W praktyce oznacza to, że: z czterech samolotów da się używać góra dwóch i nie przez całą dobę, jak deklaruje MSWiA. W przypadku odejścia jednego dowódcy… możliwości operacyjne spadną do jednej maszyny.
Piloci uciekają do lotnictwa cywilnego
Wysoko kwalifikowani piloci, potrzebni do obsługi Turboletów, mogą pracować w liniach lotniczych — tam zarobki są 2–3 razy wyższe. Tylko w ostatnich miesiącach z SG odeszło pięciu doświadczonych pilotów, którzy mieli pełne uprawnienia.
Szkolenia stoją na głowie
Wśród funkcjonariuszy narasta frustracja. Wg Radia Zet jednych — którzy chcą się szkolić — władze blokują. Innych zmusza się do szkoleń, choć mieszkają setki kilometrów od Gdańska, gdzie stacjonują samoloty.
„Ci, którzy chcą i mogą się szkolić, słyszą: nie. Ci, którzy nie chcą i nie mogą — są wysyłani na siłę. Wszystko stoi na głowie” – mówi jeden z funkcjonariuszy.
Według pilotów, aby cztery Turbolety działały 24/7, potrzeba około 20 pilotów, z czego połowa powinna być dowódcami statku powietrznego.
Odpowiedź Straży Granicznej
Zapytana o krytykę, SG zapewnia, że „zadania są realizowane bez zagrożenia bezpieczeństwa”, a kolejni funkcjonariusze są w trakcie szkolenia.
Problem w tym, że po ukończeniu kursu mogą zostać tylko drugimi pilotami, a żeby zostać dowódcą trzeba mieć co najmniej kilkuset godzin nalotu. To oznacza, że w praktyce braki kadrowe wśród dowódców mogą zostać uzupełnione najwcześniej do grudnia... 2026 roku.
źr. wPolsce24 za radiozet.pl











