„Nie mam powodów do wstydu”. Rzecznik Siemoniaka z dumą przyznaje, że był ormowcem

W swoim wpisie Jacek Dobrzyński przedstawia się jako ofiara „dzikiej nagonki” ze strony "środowisk związanych z Sławomirem Cenckiewiczem". To oczywiście pokłosie skandalicznej publikacji "Gazety Wyborczej", w której ujawniono tajne dane o lekach, jakie miał przyjmować szef BBN.
Gdy Dobrzyński zajął ostre stanowisko wobec Cenckiewicza, przypomniano mu mało chwalebną przeszłość.
Okazało się jednak, że rzecznik Tomasza Siemoniaka jest z niej bardzo dumny. Dobrzyński przywołując działalność w Młodzieżowej Służbie Ruchu oraz później jako społeczny inspektor ruchu drogowego, funkcjonujący w strukturach ochotniczej rezerwy milicyjnej, zapewnia: „nikomu krzywdy nie zrobiłem i nie mam powodów do wstydu”.
Problem polega na tym, że w tej opowieści brakuje jednego kluczowego elementu: czym naprawdę była ORMO i jak była postrzegana przez społeczeństwo w schyłkowym PRL-u.
Najbardziej znienawidzona organizacja
Faktycznie Ochotnicza Rezerwa Milicji Obywatelskiej w strukturze wojewódzkiej (rozczłonkowanej jeszcze terytorialnie – formalnie według podziału administracyjnego Polski, a w rzeczywistości wedle struktury PZPR) dzieliła się na tzw. Oddziały Zwarte (OZ ORMO) i Brygady Ruchu Drogowego - i to do przynależności do tej właśnie struktury przyznaje się nasz bohater.
ORMO nie była jednak niewinną organizacją „dbającą o porządek”. Przez dekady była symbolem donosicielstwa, represji i współpracy z aparatem przemocy państwa komunistycznego. ORMO-wcy brali udział w tłumieniu protestów, zastraszaniu opozycji, „zabezpieczaniu” manifestacji, a często także w zwykłym gnębieniu obywateli – z poczuciem bezkarności i ideologicznym zapałem.
Co istotne, rok 1986, kiedy to Dobrzyński wstąpił w szeregi ORMO, co z kolei ujawniła na X dziennikarka Dorota Kania, nie był czasem niewiedzy ani „dziecięcej naiwności”. To był moment, gdy ORMO było już formacją całkowicie skompromitowaną, powszechnie znienawidzoną i jednoznacznie kojarzoną z represyjnym państwem. Każdy, kto do niej wstępował w drugiej połowie lat 80. XX wieku, robił to świadomie, wiedząc, czym ta struktura jest i kogo reprezentuje.
Dlatego dzisiejsze przedstawianie tej przeszłości jako powodu do dumy – albo choćby jako neutralnego epizodu biograficznego – musi budzić sprzeciw. Nie dlatego, że ktoś „poluje” na życiorysy, lecz dlatego, że relatywizowanie roli ORMO jest zwyczajnym fałszowaniem historii.
ORMO jeszcze nikt się nie chwalił
Nikt nie kwestionuje, że Dobrzyński mógł później pracować w policji czy zajmować się bezpieczeństwem ruchu drogowego. Ale fakt, że dziś – jako wysoki urzędnik państwowy – próbuje rozmywać znaczenie przynależności do jednej z najbardziej pogardzanych formacji PRL, jest co najmniej niepokojący.
W III RP przez lata obowiązywała niepisana zasada: nie chwalimy się ORMO. Bo była to struktura stojąca po złej stronie historii. Próba jej wybielania – nawet pośrednia – mówi więcej o dzisiejszych standardach debaty publicznej niż o samych wydarzeniach sprzed czterech dekad.
źr. wPolsce24 za X/Jacek Dobrzyński










