Od eksportu do samozbiorów. Co poszło nie tak z polskim rolnictwem

Z tego tekstu dowiesz się:
-
dlaczego samozbiory owoców, które kiedyś były sympatyczną atrakcją, dziś stają się dla rolników sposobem na przetrwanie,
-
jak – według Wirtualnej Polski – sadownicy z Grójca i Warki muszą organizować sprzedaż bezpośrednią, by ominąć niekorzystne ceny skupu,
-
ile naprawdę zarabia rolnik na kilogramie jabłek i dlaczego różnica między ceną w skupie a w sklepie sięga nawet kilkuset procent,
-
jak wzrost kosztów pracy i środków produkcji w ostatnich latach podważył opłacalność gospodarstw sadowniczych,
-
w jaki sposób samozbiory rozprzestrzeniają się w innych regionach Polski – od Małopolski po Lubelszczyznę – i co to mówi o kondycji rolnictwa,
-
co o sytuacji sadowników sądzą eksperci, w tym ekonomiści z Instytutu Ekonomiki Rolnictwa,
-
dlaczego samozbiory – mimo swojej popularności – stały się symbolem nieefektywnego systemu dystrybucji żywności w Polsce.
Samozbiory – ładny obrazek z gorzkim tłem
Według reportażu Wirtualnej Polski w sadach pod Grójcem i Warką pojawiają się tłumy. Przyjeżdżają całe rodziny, a nawet turyści z Wielkiej Brytanii czy Indii. „Mamy pana z Mazur, który sam zbiera 400 kg jabłek” – mówi jeden z sadowników cytowany przez portal.
Moda na samozbiory nie jest nowa, ale w ostatnich latach przybrała na sile. Media informowały o podobnych inicjatywach w różnych częściach kraju – od samozbiorów truskawek w Małopolsce po akcje „maliny prosto z krzaka” na Lubelszczyźnie. Dla klientów to sposób na tanie, świeże produkty. Dla rolników – często jedyny sposób, by sprzedać plony z zyskiem.
Między pośrednikiem a przetrwaniem
Jak relacjonuje Wirtualna Polska, ceny skupu jabłek od lat stoją w miejscu, mimo rosnących kosztów produkcji. Artur Jagielliński, sadownik spod Warki, mówi:
– Ekologiczne jabłka przemysłowe skupowane są po 1,20–1,30 zł za kilogram, a deserowe po 1,80–2 zł. W sklepie ekologiczne jabłka kosztują 10 zł i więcej.
Różnica wynika z długiego łańcucha pośredników – sortowni, hurtowni, przetwórni i sieci handlowych – którzy narzucają swoje marże. Gdy doda się wzrost kosztów pracowników i energii, bilans staje się coraz trudniejszy do utrzymania.
Według danych Głównego Urzędu Statystycznego, w latach 2023–2025 ceny środków produkcji w rolnictwie wzrosły średnio o 35 proc., a ceny skupu owoców – spadły o blisko 12 proc. Oznacza to, że nawet dobrze prosperujące gospodarstwa muszą szukać alternatywnych form sprzedaży.
Od eksportu do „weekendu w sadzie”
Jeszcze dekadę temu Polska była liderem eksportu jabłek w Europie. Dziś, po latach wahań kursowych, wojnie handlowej z Rosją i problemach logistycznych po pandemii, wielu sadowników traci rynki zbytu. Samozbiory są więc dla nich formą obrony – próbą ominięcia pośredników i nawiązania bezpośredniego kontaktu z klientem.
– Samozbiory to ułamek naszej sprzedaży, ale przynajmniej pozwalają ludziom zobaczyć, jak wygląda nasza praca. Dla dzieci to atrakcja, dla nas – szansa na uczciwą cenę - wyjaśnia w rozmowie z WP.pl Zuzanna Jagiellińska:
Zjawisko ogólnopolskie – i coraz bardziej ekonomiczne niż rekreacyjne
Na podobny trend zwracają uwagę także inne media branżowe. Serwis Farmer.pl informował w sierpniu, że samozbiory borówki i truskawek stają się coraz popularniejsze, a gospodarstwa rolne traktują je jako sposób na „dywersyfikację dochodów”. Z kolei Portal Spożywczy zwraca uwagę, że samozbiory w Polsce przyciągają już nie tylko klientów indywidualnych, ale też sieci restauracyjne i małe sklepy ekologiczne, które kupują towar bezpośrednio u producentów.
Zjawisko ma więc dwa oblicza: z jednej strony – oddolną solidarność i chęć kontaktu z naturą, z drugiej – rosnące uzależnienie rolników od sprzedaży detalicznej, która nie jest w stanie zastąpić zorganizowanego rynku hurtowego.
Eksperci: problem systemowy, nie sezonowy
Ekonomiści branży rolnej od lat alarmują, że brak stabilnych mechanizmów skupu i przetwórstwa uderza w producentów owoców. Dr hab. Andrzej Kowalski, były dyrektor Instytutu Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej, podkreślał w rozmowie z „Rzeczpospolitą”, że polscy sadownicy są „zakładnikami” pośredników, ponieważ brakuje im krajowych sieci dystrybucyjnych i narzędzi przetwarzania produktów na większą skalę.
– Samozbiory to ciekawy przykład kreatywności, ale jeśli mają stanowić podstawowy kanał sprzedaży, to świadczy o głębokim rozchwianiu rynku – ocenia ekonomista.
Między solidarnością a systemową bezradnością
Nie sposób nie docenić społecznego wymiaru samozbiorów. To przykład, jak Polacy potrafią wspierać rodzimych rolników, zamiast wybierać owoce z importu. Ale jeśli sady zamieniają się w parki rekreacyjne, a rolnicy muszą liczyć na turystów, by utrzymać gospodarstwo – to nie jest już romantyczna historia, tylko diagnoza problemu.
Słabość rynku
Eksperci podkreślają, że moda na samozbiory pokazuje odporność i zaradność polskiej wsi, ale też obnaża słabość rynku, który przez lata nie zbudował trwałych mechanizmów wsparcia dla producentów. W państwie o zdrowych zasadach gospodarczych rolnik nie powinien ratować się piknikiem z klientami, by sprzedać swoje jabłka.
Bo w ostatecznym rozrachunku samozbiory to nie tyle symbol wspólnoty, ile dowód, że polski rolnik musi walczyć o przetrwanie w systemie, który dawno przestał działać na jego korzyść.
źr. wPolsce24 za wp.pl, "Rzeczpospolita", farmer.pl