Szokujące informacje o zagryzieniu kierowcy przez psy. Czy tej tragedii dało się uniknąć?

Ta sprawa poruszyła całą Polskę. 12 października 46-letni kierowca ciężarówki poszedł na grzyby w pobliżu MOP Racula w pobliżu Zielonej Góry. Został tam zaatakowany przez psy, które należały do właściciela strzelnicy, byłego policjanta. Ciężko ranny trafił do szpitala, ale nie udało się uratować jego życia. Właściciel psów został aresztowany i grozi mu teraz dożywocie.
Amputowano mu ręce i nogi
Teraz telewizja TVN ujawniła nowe, wstrząsające fakty w tej sprawie. Dziennikarzom udało się skontaktować z ojcem ofiary. - To był mój jedyny syn. Był wysportowany. Miał 192 centymetry wzrostu – mówił pan Jerzy. Dodał, że w dniu ataku jego syn wracał ciężarówką z Anglii i miał 24-godzinną przymusową przerwę.
Mężczyzna opowiedział dziennikarzom programu Uwaga, jak wyglądały ostatnie chwile jego syna. Ujawnił, że przed śmiercią zdążył zadzwonić na numer alarmowy 112, ale czekał na ratunek aż dwie godziny zanim zabrano go do szpitala. - Pacjent trafił do nas z rozwijającą się niewydolnością wielonarządową, w głębokiej hipotermii, z zaburzeniami świadomości – powiedział telewizji dr Bartosz Kudliński ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zielonej Górze.
Ojciec ofiary wyznał, że pierwszy telefon ze szpitala odebrał o 16:10. Usłyszawszy, że jego syn jest na intensywnej terapii, od razu się tam udał. Gdy dotarł na miejsce, jego syn był nieprzytomny, pod silnym działaniem środków przeciwbólowych. - Nie było nawet mowy o rozmowie – stwierdził. - Lekarz powiedział, że coś jakby drgnęło w stronę życia, ale za 10 godzin trzeba było nogi obcinać. To był szok – stwierdził.
Zanim 46-latek zmarł, lekarze amputowali mu także ręce.
Schronisko nie chciało oddać mu psów
Wcześniej media informowały także, że to nie był pierwszy atak tych psów. W 2022 roku zaatakowały matkę z córką, a w 2024 młodego mężczyznę, któremu odgryzły uszy. Właściciel zwierząt zgłosił, że ten człowiek włamał się na jego posesję, więc sprawa została umorzona.
Dziennikarze skontaktowali się z pracownikami schroniska w Zielonej Górze. Ujawnili, że po tym drugim ataku nie chciano właścicielowi wydać zwierząt. Dominika Gręzicka powiedziała im, że w 2024 roku psy trafiły do nich z ranami postrzałowymi i kłutymi. - Świadczy to o tym, że gdy doszło do pogryzienia, nie mogli nad nimi zapanować, nawet sam właściciel, który był na miejscu. Może strzelał, żeby się uspokoiły.
Dyrektor schroniska Krzysztof Rukojć powiedział, że nie chcieli mu ich wydać, ale mężczyzna pojawił się w schronisku w towarzystwie policji. - Z uwagi na to, że pan korzystał z pomocy policji, która przyjechała z nim na miejsce, to wyegzekwowali na pracownikach ich oddanie właścicielowi – powiedział.
źr. wPolsce24 za TVN