Niemcy sami przyznają: sfinansowaliśmy wojnę Putina. Gdy mówił o tym Nawrocki, Tusk zarzucał mu "rosyjską narrację"

Liczby mówią wszystko: od aneksji Krymu w 2014 roku niemieckie firmy przelały do Rosji ponad 104 miliardy euro za sam gaz ziemny. A to tylko część – do tego dochodzą jeszcze ogromne kwoty za ropę i węgiel. Te pieniądze zasilały rosyjski budżet wojskowy, gdy Kreml już planował kolejne etapy swojej wojny.
Autorzy książki, korzystając z tysięcy tajnych dokumentów i ponad setki poufnych rozmów z osobami z wewnątrz, rekonstruują kulisy powstania Nord Stream 1 i 2 – projektów, które miały uzależnić Niemcy od rosyjskich surowców. I udało się – przy udziale byłych oficerów Stasi, lobbystów Gazpromu, a nawet polityków najwyższego szczebla.
Gerhard Schroeder, były kanclerz, to postać centralna w tej historii. Kilka tygodni po odejściu z Bundestagu objął intratne stanowisko w Nord Stream AG – spółce-córce Gazpromu – z pensją 250 tys. euro rocznie. Nadal pobierał przy tym emeryturę kanclerską i miał finansowane biuro. Formalnie legalne, moralnie – bardzo wątpliwe.
Merkel wiedziała jak to się skończy?
Angela Merkel, jako kanclerz, kontynuowała politykę „zmiany przez zbliżenie” (Wandel durch Annäherung), nie zważając na coraz wyraźniejsze sygnały, że Rosja nie dąży do pokoju. W 2018 roku, gdy ukraińska delegacja ostrzegała jej urząd przed możliwą inwazją i falą uchodźców, niemieccy urzędnicy odpowiedzieli, że „znają taki scenariusz”, ale spodziewają się mniejszej liczby uchodźców. Ryzyko było znane – i zaakceptowane.
W książce uderzają także zarzuty wobec rządu Meklemburgii-Pomorza Przedniego. Premier Manuela Schwesig miała założyć tzw. fundację środowiskową, która w rzeczywistości miała omijać amerykańskie sankcje i doprowadzić do dokończenia budowy Nord Stream 2. W jednym z najbardziej szokujących fragmentów autorzy piszą, że w trakcie procesu zatwierdzania projektu, urząd górniczy w Meklemburgii miał – pod naciskiem Nord Stream AG – przekazać stronie rosyjskiej tajne dane NATO i Bundeswehry.
Książka nie oszczędza też mediów. Współautor Ulrich Thiele opowiada, jak po krytycznym tekście o rosyjskiej konferencji lobbystycznej w Berlinie, jego redakcja zabroniła mu pisać dalej o Rosji. Inni dziennikarze – jak Theo Sommer, długoletni redaktor Die Zeit – pisali prorosyjskie felietony niemal wprost przepisane z materiałów prasowych Gazpromu.
To książka nie tylko o błędach, ale i o grzechach zaniechania. O układach, które uczyniły Europę podatną na szantaż energetyczny. O polityce, która zamknęła oczy na rzeczywistość – aż było za późno.
Nawrocki dawno o tym mówił, a Tusk się wówczas wściekł
W kontekście tych ustaleń niemieckiej książki szczególnie aktualnie wybrzmiewają słowa Karola Nawrockiego, kandydata na prezydenta popieranego przez PiS, który niedawno w jednym z publicznych wystąpień jasno stwierdził, że „gdyby nie niemieckie miliardy, nie byłoby rosyjskiego ataku na Ukrainę”. Mówił o europejskich elitach, które przez lata finansowały rosyjski reżim, mimo ostrzeżeń ze strony Europy Środkowo-Wschodniej. Wskazywał na hipokryzję Berlina, który z jednej strony deklarował wsparcie dla Ukrainy, a z drugiej przez dekady dostarczał Kremlowi środki na modernizację armii.
Na te słowa Donald Tusk zareagował w charakterystyczny dla siebie sposób – nie próbując rzeczowo polemizować, lecz atakując samego Nawrockiego. Zasugerował, że kandydat PiS „powiela rosyjskie narracje” i szkodzi wizerunkowi Polski. Może Jednak Donald Tusk, który świetnie zna język niemiecki i przez lata był częścią europejskiego establishmentu, powinien najpierw sięgnąć po książkę „Nord Stream. Wie Deutschland Putins Krieg bezahlt”, zanim zacznie rzucać oskarżenia pod adresem tych, którzy dziś mają odwagę mówić prawdę. Bo fakty są jednoznaczne – i pochodzą z samego serca Berlina.
źr. wPolsce24 za TAZ.de/X