Czy Ameryka dołączy do wojny z Iranem? "Z siłą, jakiej jeszcze nie widział świat"

Izrael zaatakował Iran w piątek nad ranem. Jego lotnictwo uderzyło w irańskie placówki atomowe, bazy wojskowe itp. Izrael wyeliminował też wielu wysoko postawionych irańskich dowódców, z dowódcą Korpusu Strażników Rewolucji na czele, oraz naukowców pracujących nad irańskim programem nuklearnym. Iran odpowiedział atakiem przy pomocy dronów oraz rakiet na izraelskie miasta. Obecnie nadal trwa wzajemna wymiana ciosów.
Amerykanie podkreślają, ze to nie oni
Strona amerykańska przyznała, że wiedziała wcześniej o planach Izraela. To było skądinąd dość oczywiste, bo tuż przed izraelskim atakiem ewakuowała zbędny personel z ambasady w Iraku i innych państw regionu. Ta ewakuacja była skądinąd zagrożeniem dla bezpieczeństwa operacyjnego izraelskiej operacji, ale Teheran to zignorował i dał się zaskoczyć.
Prezydent Donald Trump wcześniej dość otwarcie sugerował, że jeśli prowadzone od kilku miesięcy negocjacje w sprawie ograniczenia przez Iran programu atomowego nie przyniosą rezultatów, to efektem może być izraelski atak. Teraz jednak Amerykanie zarzekają się, że nie biorą żadnego udziału w tym, co się dzieje i w żaden sposób nie wspierają izraelskiej operacji, poza pomocą w przechwytywaniu irańskich pocisków. Równocześnie jednak słowa, które Trump wygłosił po opuszczeniu szczytu G7 – o tym, że nie chce zawieszenia broni, a trwały koniec – obudziły spekulacje o to, czy USA włączą się bezpośrednio do tego konfliktu.
Izrael chciałby, żeby dołączyli
Nie jest żadną tajemnicą, że Izrael bardzo chciałby, żeby USA mu pomogły. Wcześniej amerykańskie media donosiły, że premier Binjamin Netanjahu zwrócił się już z prośbą do Trumpa, by jego państwo zwiększyło swoje zaangażowanie. Trump tego nie skomentował, ale stwierdził, że jest możliwe, że się zaangażujemy. Źródło w izraelskim rządzie powiedziało portalowi Axios, że Trump zasugerował, że USA dołączy do ataku na Iran jeśli będzie to konieczne, ale źródło w jego administracji twierdzi, że to nieprawda. Demokraci są przekonani, że może się na to zgodzić – senator Tim Kaine już w poniedziałek przedstawił rezolucję, która zabrania mu podjęcia jakiejkolwiek akcji zbrojnej przeciwko Iranowi bez deklaracji wojny i wyraźnej zgody Kongresu.
To, że ze strony Trumpa płyną sprzeczne sygnały, nie jest skądinąd niczym dziwnym. Wielu ekspertów zauważa, że zdaje się być on zwolennikiem „teorii szaleńca”. To sposób prowadzenia polityki zagranicznej kojarzony najczęściej z prezydentem Richardem Nixonem. Polega na przekonaniu rzeczywistych lub potencjalnych wrogów, że jest się gwałtownym i irracjonalnym. Zgodnie z tą teorią powstrzyma ich to od ataków i prowokacji, bo nigdy nie będą wiedzieć jaka będzie odpowiedź – i czy nie będzie ona irracjonalnie ostra.
Eksperci zwracają uwagę, że Izrael potrzebuje pomocy USA w jednym kluczowym zadaniu. Jednym z deklarowanych celi ich operacji jest zniszczenie irańskiego programu atomowego. Trudno im będzie jednak go osiągnąć o ile nie zniszczą Fordow – głównej placówki, w której Iran wzbogaca uran. Jej zniszczenie, a nawet uszkodzenie jest jednak bardzo trudnym zadaniem. Umieszczono ją bowiem pod górą, niektóre jej elementy są na głębokości nawet stu metrów. Izrael nie ma w swoim arsenale żadnej broni, która byłaby w stanie jej zagrozić.
Taką broń ma jednak USA. Chodzi oczywiście o GBU-57A/B MOP. To gigantyczna bomba lotnicza naprowadzana GPSem, ma ponad 6 metrów długości, 80 cm średnicy i waży ponad 13,6 tony, z czego ponad dwie tony to ładunek wybuchowy. Została zaprojektowana właśnie do niszczenia bunkrów, podziemnych fabryk itp. USA nie może jej po prostu sprzedać Izraelowi, bowiem ten nie ma żadnego samolotu, który byłby w stanie ją unieść. Obecnie jedyną maszyną, która potrafi ją dostarczyć nad cel, jest „niewidzialny” bombowiec B-2, i to właśnie on musiałby ją zrzucić na tę placówkę.
Elektorat tego nie kupi
Nawet gdyby Trump chciał pomóc Izraelowi, to bezpośrednie zaangażowanie w ten konflikt byłoby dla niego ogromnym problemem politycznym. Trump lubi się przedstawiać jako negocjator, któremu zależy na pokoju na świecie i wie jak o niego walczyć przy pomocy dyplomacji. W swojej pierwszej kadencji doprowadził do podpisania przełomowych Porozumień Abrahama, które poprawiły stosunki Izraela z niektórymi państwami arabskimi. Rozpoczął też proces wyjścia amerykańskich wojsk z Afganistanu, co nastąpiło już – z wiadomym skutkiem – za czasów Joe Bidena. Walcząc o drugą kadencję, obiecywał, że doprowadzi do końca wojny na Ukrainie, chociaż Putin na razie nie pomaga mu w spełnieniu tej obietnicy. Wielokrotnie też obiecywał, że nie weźmie udziału w kolejnej „wiecznej wojnie” na Bliskim Wschodzie. Nie jest też tajemnicą, że największą ambicją Trumpa jest otrzymanie pokojowej nagrody Nobla.
Równocześnie sojusz Izraela z USA nie jest już tak silny jak niegdyś. Bestialstwo izraelskiego wojska w Strefie Gazy wstrząsnęło wieloma Amerykanami, nawet tradycyjnie proizraelskimi Republikanami. Amerykańscy politycy wprawdzie uważają Iran za czynnik destabilizujący i zagrożenie – chociażby przez finansowanie islamskiego terroryzmu – dla sojuszników i interesów USA w regionie, ale „sprzedanie” ataku na Iran wyborcom nie będzie łatwe. Nawet z ruchu MAGA, który zwykle bezkrytycznie popiera Trumpa, coraz częściej słychać głosy, że Waszyngton powinien trzymać się z daleka od tego konfliktu.
O ile Iran nie zaatakuje USA
Przyjmując roboczą hipotezę, że Trump nie chce dołączyć do wojny z Iranem, trzeba jednak stwierdzić, że istnieje kilka scenariuszy, które mogą to zmienić. Najbardziej prawdopodobnym jest bezpośredni atak Iranu na amerykańskie wojsko, flotę czy dyplomację. Axios informował, że administracja Trumpa dwukrotnie już informowała sojuszników w regionie, że USA nie włączą się do wojny, o ile Iran nie zaatakuje ich. Arabscy dyplomaci uważają, że prawdziwym celem tych wiadomości było ostrzeżenie Iranu, by ten nie myślał nawet o podobnym ataku. Sam Trump otwarcie groził, że jeśli Teheran zaatakuje Amerykanów, to odpowiedzą na ten atak z siłą, jakiej jeszcze nie widział świat.
Taka sytuacja nie byłaby bezprecedensowa. Pierwsza wojna w historii USA, z Algierią, Marokiem i Libią wybuchła, bo wspierani przez nie berberyjscy piraci przejęli amerykański bryg. Na wojnę z Hiszpanią poszli dopiero wtedy, gdy w porcie w Hawanie doszło do eksplozji na pancerniku USS Maine – choć dzisiaj większość historyków jest zgodna, że Hiszpanie nie mieli z nią nic wspólnego. Do udziału w Pierwszej Wojnie Światowej skłoniło ich zatopienie Lusitanii i propozycja Niemiec, by Meksyk zaatakował USA, do drugiej dołączyli dopiero po japońskim ataku na Pearl Harbor. Bezpośredni udział w wojnie w Wietnamie zaczęli brać udział dopiero po tym, gdy północnowietnamskie kutry torpedowe zaatakowały amerykański niszczyciel.
Podobny powód miało też jedyne dotychczas bezpośrednie starcie między USA i Iranem. Podczas wojny Iranu z Irakiem Teheran atakował kuwejckie tankowce. Bojąc się podwyżki cen benzyny, US Navy zaczęła je eskortować. To była największa operacja konwojowa od końca IIWŚ. 14 kwietnia amerykańska fregata USS Samuel B. Roberts weszła jednak na irańską minę na wodach międzynarodowych. Załodze udało się ją uratować i doprowadzić do portu, nikt nie zginął.
Cztery dni później Amerykanie odpowiedzieli Operacją Modliszka. W jeden dzień zatopili irańską nowoczesną fregatę i poważnie uszkodzili drugą,, zniszczyli dwie nieczynne platformy wiertnicze używane przez Korpus Strażników Rewolucji, zatopili kanonierkę i trzy szybkie kutry i uszkodzili irański myśliwiec. Straty Irańczyków mogłyby być znacznie większe, ale prezydent Reagan uznał, że to „proporcjonalna odpowiedź” i zdecydował się nie eskalować. Nie da się wykluczyć, że w razie ataku na Amerykanów Trump również zdecyduje się na taką „proporcjonalną odpowiedź”, a nie na pełne zaangażowanie USA w tę wojnę.
Oczywiście nie można wykluczyć, że Izrael zdecyduje się na operację pod fałszywą flagą. Można sobie wyobrazić, że sam zaatakuje Amerykanów, by zrzucić winę na Iran i wciągnąć USA do wojny. Taka operacja miałaby jednak szansę na sukces tylko i wyłącznie wtedy, kiedy administracja Trumpa i tak chciałby do niej dołączyć i szukała jedynie pretekstu. Trudno sobie wyobrazić, by nawet Izrael był w stanie zorganizować podobną operację w sposób, który oszukałby potężny amerykański aparat wywiadowczy. A gdyby Amerykanie dowiedzieli się, kto naprawdę za tym stoi, to nawet jeśli nie wyciągnęliby wobec Izraela bezpośrednich konsekwencji, to na pewno mocno by to skomplikowało sojusz obu państw.
Iran może zamknąć Ormuz
Innym potencjalnym scenariuszem, który skłoniłby USA do działania, mogłoby być zamknięcie cieśniny Ormuz. Nie byłoby to zbyt trudne, bo w najwęższym miejscu przy wybrzeżu Iranu ma zaledwie 20 mil morskich szerokości. Po IIWŚ Amerykanie wzięli na siebie misję dbania o wolność żeglugi i regularnie wysyłają okręty, by te przepłynęły przez szlaki morskie, w których jest zagrożona i zademonstrowały, że Waszyngton traktuje tę misję poważnie. Już teraz US NAVY prowadzi działania przeciwko Ruchowi Huti, który atakuje statki w pobliżu Jemenu.
Zamknięcie przez Iran Ormuz miałoby ogromne konsekwencje dla całego świata. Jest to bowiem jeden z najważniejszych szlaków handlowych na świecie. Miesięcznie przepływa nim ponad 3 tysiące statków. Wiele z nich transportuje ropę i gaz z państw Zatoki Perskiej. Jego zamknięcie mogłoby wywołać ogólnoświatowy kryzys gospodarczy i trudno sobie wyobrazić, by USA miały przymknąć na to oko – tym bardziej, że najmocniej zaszkodziłoby to ich sojusznikom, jak Arabia Saudyjska.
Szanse na to, że Iran się na to zdecyduje, nie są jednak zbyt wielkie. Jeden z dowódców Korpusu, Sardae Esmail Kowsari, twierdził wprawdzie jakiś czas temu, że takei rozwiązanie jet brane pod uwagę. Jak jednak zauważa portal The War Zone w swojej analizie, nie spodobałoby się to nie tylko wrogom Iranu, ale także jego sojusznikom. Chodzi tu głównie o Chiny, które importują znaczne ilości ropy z Iranu i państw Zatoki Perskiej. Ellen Wald, prezydent firmy Transversal Consulting, powiedziała telewizji CNBC, że Chiny nie chcą, by pływ ropy z Zatoki Perskiej był w jakikolwiek sposób zakłócony i Chiny nie chcą, by cena ropy wzrosła, więc użyją wszelkich dostępnych metod nacisku, głównie gospodarczego, by odwieść Iran od tego pomysłu. Co więcej zamknięcie tej cieśniny zaszkodziłoby także gospodarce Iranu, bowiem ropa eksportowana przez tę cieśninę jest dla niej znaczącym źródłem dochodów.
Nie ma wątpliwości, że w tym konflikcie Trump kibicuje Izraelowi. Na razie nic jednak nie wskazuje, że chce, by USA wzięły w nim bezpośredni udział. Nie oznacza to oczywiście, że USA nie pomagają Izraelowi w bardziej dyskretny sposób, np. pomagając mu w namierzaniu kolejnych celów. Jeśli jednak Iran nie uzna tego za casus belli i sam nie zaatakuje Amerykanów, to nie powinno to doprowadzić do eskalacji.
Sytuacja może się oczywiście zmienić, jeśli to Izrael zacznie przegrywać. Gdyby znalazł się w realnym niebezpieczeństwie, Amerykanie mogą zdecydować się na przyjście mu z pomocą. Na razie nic jednak nie wskazuje, by taki scenariusz miał się urzeczywistnić. Izrael wyeliminował już większość irańskiej obrony przeciwlotniczej i jego samolotu mogą atakować niemal bez przeszkód. Wyeliminował także znaczną część irańskich struktur dowodzenia, a konflikt w Gazie i w Libanie sprawił, że wspierana przez Iran „Oś Oporu”, jak nazywa się terrorystów z np. Hamasu czy Hezbollahu, śle tylko wyrazy oburzenia, a nie własne rakiety. Nie da się ukryć, że irańskie rakiety zabijają i ranią izraelskich cywili, ale to nie jest zagrożenie dla istnienia państwa, a ataki w ostatnich dniach już wyraźnie słabną. Eksperci są raczej zgodni, że – pomijając takie scenariusze, jak np. użycie tzw. brudnej bomby czy broni chemicznej, co niechybnie doprowadziłoby do znaczącej eskalacji – Iran nie jest w stanie zmontować bardziej znaczącej odpowiedzi na izraelski atak i obecnie liczy jedynie, że dotrwa do jego końca.
źr. wPolsce24