Sojusznikom Trumpa nie podoba się, że Ukraińcy będą mogli atakować cele w Rosji. Co na to prezydent elekt?
Jak już informowaliśmy, prezydent Biden miał wyrazić zgodę na to, by Ukraina mogła używać amerykańskiej broni dalekiego zasięgu – chodzi głównie o rakiety ATACMS, o zasięgu ok. 300 km – do ataków na cele w głąb Rosji. Wcześniej Ukraińcy mogli to robić jedynie w ramach samoobrony - atakować np. artylerię, która ich ostrzeliwała z terytorium Rosji. Ukraińcy prosili o tę zgodę od miesięcy, ale administracja Bidena bała się, że doprowadzi to do eskalacji wojny. Agencja informuje, że na zmianę decyzji wpłynął fakt, że Rosjanie wysłali na front żołnierzy z Korei Północnej.
Boją się III wojny światowej
Ta decyzja nie spodobała się niektórym sojusznikom Trumpa. Kontrowersyjna kongresman Marjorie Taylor Greene oskarżyła Bidena w mediach społecznościowych o to, że odchodząc z urzędu, niebezpiecznie stara się wywołać III wojnę światową. Dodała, że w ostatnich wyborach Amerykanie wypowiedzieli się jasno, że nie chcą takich decyzji i fundowania zagranicznych wojen. Chcemy naprawić swoje problemy. Dość tego, to musi się skończyć – stwierdziła.
W podobnym tonie wypowiedział się biznesmen David Sacks. Napisał, że Trump dostał od wyborców jasny mandat, by skończyć wojnę na Ukrainie. Więc co robi Biden w swoich ostatnich dwóch miesiącach na urzędzie? Eskaluje napięcie. Czy jego celem jest przekazanie Trumpowi jak najgorszej sytuacji?
Elon Musk podał dalej wpis senatora Mike'a Lee, w którym stwierdził, że lewica kocha wojny, bo wojny pozwalają na większy rząd. Prawda – skomentował miliarder.
Decyzję administracji Bidena skrytykował też najstarszy syn prezydenta-elekta, Donald Trump Jr. Kompleks militarno-przemysłowy chce się upewnić, że dostaną trzecią wojnę światową zanim mój ojciec będzie miał szansę zaprowadzić pokój i uratować ludzkie życie. Trzeba zadbać o te biliony dolarów. Życie niech będzie przeklęte!!! Imbecyle!” - napisał na Twitterze.
Rzecznik Trumpa się odcina
Sam Trump jak na razie nie skomentował tych doniesień. Jego rzecznik prasowy Steven Cheung wydał jedynie dość ogólne oświadczenie, w którym stwierdził, że tak jak prezydent Trump mówił na kampanijnym szlaku, jest on jedyną osobą, która może skłonić obie strony, by negocjowały pokój i pracowały w kierunku zakończenia wojny i zakończenia zabijania. Dość jednoznacznie zasugerował też, że Trump odcina się od opinii swoich zwolenników. Jedyne oficjalne stwierdzenia w tym temacie będą pochodziły wprost od prezydenta Trumpa i jego autoryzowanych rzeczników – powiedział.
Wojna na Ukrainie i amerykańska pomoc dla Kijowa są w ostatnim czasie jednym z najważniejszych tematów amerykańskiego życia politycznego. Podczas swojej kampanii Trump wielokrotnie powtarzał, że zmusi obie strony do negocjacji i sprawi, że wojna skończy się w 24 godziny. Ani razu nie powiedział jednak, jak konkretnie ma zamiar to zrobić. Dało to Demokratom pretekst do ataków na niego i twierdzeń, że będzie chciał zmusić Ukrainę do oddania Rosji okupowanego terytorium.
Nikt nie wie, co zrobi
W temacie wypowiadali się za to wielokrotnie członkowie jego najbliższego kręgu. Problem polega na tym, że przedstawiali zupełnie różne scenariusze. Wiceprezydent J.D. Vance we wrześniu zasugerował, że rozwiązaniem będzie stworzenie „strefy zdemilitaryzowanej” w Doniecku i obietnica, że Ukraina nigdy nie dołączy do NATO. Doradca Trumpa sugerował anonimowo, że Trump będzie chciał przemyśleć na nowo porozumienia mińskie, które zakładają autonomię dla Doniecka i Ługańska. Porządku w nich mieliby w tym układzie pilnować europejscy żołnierze.
Zupełnie inne rozwiązanie sugerował były szef CIA i sekretarz stanu Mike Pompeo. Jego zdaniem Trump powinien dać Ukrainie taką broń, jakiej potrzebuje, i zgodzić się na użycie jej do ataków na cele w Rosji, aby skłonić Putina do ustępstw. Niedawno Trump poinformował jednak, że Pompeo – który zdaniem wielu komentatorów był faworytem do urzędu sekretarza obrony – nie znajdzie się w jego administracji.
Były analityk CIA Fred Fleitz, który służył w Białym Domu podczas pierwszej kadencji Trumpa, a obecnie pracuje w pro-trumpowym think tanku America First, miał inny pomysł. Jego zdaniem powinno się skłonić Rosję do negocjacji obietnicą, że w najbliższych latach Ukraina nie wejdzie do NATO. Sam Kijów nie zrezygnowałby jednak z roszczeń do okupowanych terytoriów. Sprawiłoby to, że wojna uległaby „zamrożeniu”, a ostateczne porozumienie wynegocjowano by dopiero po odejściu Putina.
Mike Walz, którego Trump nominował na swojego doradcę ds. bezpieczeństwa narodowego, sugerował, że rozwiązaniem może być presja ekonomiczna. Trump wielokrotnie zapowiadał zwiększenie wydobycia paliw kopalnych. Zdaniem Walza Trump mógłby skłonić Putina do ustępstw groźbą, że USA zaleje światowy rynek tanią ropą i gazem, co doprowadziłoby rosyjską gospodarkę do ruiny. Taki ruch na pewno nie spodobałby się Arabii Saudyjskiej, która była jednym z jego ważniejszych sojuszników podczas pierwszej kadencji. Ludzie Trumpa twierdzą jednak, że nałoży on presję ekonomiczną na reżym Putina.
W praktyce obecnie nie da się stwierdzić jednoznacznie, jakie stanowisko zajmie Trump wobec rosyjskiej agresji na Ukrainę. Warto jednak odnotować, że o ile on sam lubi przedstawiać się jako dyplomata, który rozwiązuje konflikty umowami, o tyle w przeszłości nie stronił od zdecydowanych działań.
Kiedy siły syryjskiego dyktatora Baszara al-Assada użyły broni chemicznej przeciwko cywilom, nakazał ich ostrzelanie rakietami. Nakazał również likwidację Ghasema Solejmaniego, jednego z najważniejszych irańskich dowódców, przez co Iran ma teraz chcieć go zabić.
Nie ma więc żadnej gwarancji, że nie będzie prowadził twardej polityki wobec Putina – tym bardziej, że robił to już wcześniej, m.in. blokując Nord Stream. Sam prezydent Wołodymyr Zełenski zdaje się być dobrej myśli. W niedawnym wywiadzie powiedział, że jest przekonany, że dzięki Trumpowi wojna skończy się wcześniej – i podkreślił, że nie usłyszał od niego niczego, co stałoby w sprzeczności ze stanowiskiem Ukrainy.
źr. wPolsce24 za Newsweek, Kyiv Independent