Śmigłowiec rozbił się zaraz po starcie. Ujawniono niecodzienny powód katastrofy

Zdarzenie miało miejsce 19 stycznia. Śmigłowiec Robinson R-44 poleciał na znajdujący się na wyspie rezerwat przyrody Wyspa Ptaków. Na jego pokładzie były cztery osoby, w tym naukowiec, który miał dokonać przeglądu tej wyspy z powietrza.
Niecodzienny pasażer
Śmigłowiec wylądował na wyspie. Kiedy jednak wystartował ponownie i znalazł się na wysokości 15 metrów, gwałtownie pochylił się na bok, po czym zaczepił łopatami wirnika o ziemię i się rozbił. Maszyna została poważnie uszkodzona, ale jej pasażerowie na szczęście nie odnieśli poważniejszych obrażeń.
Teraz nadzorujący lotnictwo cywilne urząd zakończył śledztwo w tej sprawie. Śledczy ustalili, że winny tej katastrofy był... pingwin.
Nie zabezpieczyli pudła z pingwinem
Jak wykazało śledztwo, podczas pobytu na tej wyspie naukowiec postanowił z jakiegoś powodu zabrać jednego z żyjących na niej pingwinów. Nie miał przy sobie transportera, więc wsadził go do kartonowego pudła z wyciętymi pospiesznie otworami. Pudło trzymał na kolanach pasażer, który siedział po lewej stronie pilota.
Robinson R-44 ma drążek sterowniczy, który przypomina nieco kierownicę od roweru, tak, aby obie osoby siedzące na przednich siedzeniach mogły z niego korzystać. Kiedy pilot chciał przejść od wznoszenia do lotu poziomego, pudło z pingwinem ześliznęło się pasażerowi z kolan i uderzyło o drążek, powodując gwałtowny manewr śmigłowca. Pilotowi nie udało się opanować maszyny i uderzyła w ziemię.
W swoim raporcie urząd stwierdził, że przed startem pilot dokonał oceny ryzyka lotu, ale nie wziął w nim pod uwagę, że ma na pokładzie pudło z pingwinem. Urząd dodał, że przewożenie w ten sposób żywych zwierząt łamało przepisy dotyczące latania cywilnymi helikopterami, a brak odpowiedniego transportera stworzył niebezpieczną sytuację. Autorzy raportu ujawnili, że na szczęście pingwin również nie odniósł obrażeń.
źr. wPolsce24 za FlightGlobal