Nowe nagranie katastrofy w Waszyngtonie. Pilot śmigłowca nawet nie próbowała jej uniknąć
Katastrofa miała miejsce w czwartek wieczorem. Ok. 20:47 czasu lokalnego mały samolot pasażerski Bombardier CRJ700 podchodził do lądowania na lotnisku międzynarodowym Reagana w Waszyngtonie, gdy zderzył się z wojskowym śmigłowcem UH-60L Blackhawk. Obie maszyny wpadły do rzeki Potomac. Poszukiwania ofiar nadal trwają, ale nikt nie spodziewa się, żeby ktoś z 67 osób na pokładach obu maszyn przeżył. To była największa katastrofa lotnicza w USA od blisko ćwierć wieku.
Teraz do mediów społecznościowych trafiło wykonane telefonem nagranie, na którym widać moment katastrofy. Z nagrania wynika, że pilot śmigłowca nawet nie próbował ominąć podchodzącego do lądowania samolotu. Wcześniej media informowały, że wieża kontroli lotów poinformowała załogę śmigłowca o tym, że w okolicy znajduje się inny statek powietrzny, a ona potwierdziła, że go widzi.
Załoga śmigłowca była doświadczona
Równocześnie armia ujawniła, że załoga śmigłowca należała do kompanii Bravo 12. Batalionu Lotnictwa Bojowego, który stacjonuje w bazie Fort Belvoir. Tożsamość członków załogi nie została jeszcze ujawniona – to zwyczajowa procedura, armia nie ujawnia takich faktów do czasu ostatecznego ustalenia losu lotników i poinformowania ich rodzin – ale media donoszą, że byli doświadczeni. Brali udział w rutynowym locie kwalifikacyjnym, w którym instruktor sprawdzał, jak pilot radzi sobie z nocnym lataniem nad Waszyngtonem.
Emerytowany starszy chorąży Jonathan Koziol potwierdził, że w katastrofie brała udział doświadczona załoga. Kobieta, która siedziała za sterami Blackhawka, miała ponad 500 godzin nalotu, instruktor -ponad 1000, a szef załogi kilkaset. Koziol zauważył, że większość lotów śmigłowcem jest krótka, więc tyle godzin nalotu świadczy o odbyciu przez nich ogromnej liczby misji. Dodał, że oboje pilotów wielokrotnie latało w pobliżu tego lotniska.
Koziol, który pomaga obecnie w śledztwie, dodał też, że chociaż przestrzeń powietrzna nad Waszyngtonem jest zatłoczona i ma opinię trudnej w lataniu, to korytarz powietrzny, którym lecieli, jest uznawany za łatwy. Znajduje się bowiem nad Potomaciem, co ułatwia nawigację. Nie wiedział, czy podczas lotu używali gogli noktowizyjnych. Stwierdził jednak, że pojawiające się spekulacje, że z powodu tych gogli zostali oślepieni przez światła miasta, mają niewiele wspólnego z prawdą, bo nad rzeką nie było żadnych świateł.
To nie był pierwszy incydent
Równocześnie katastrofa obudziła pytania o to, czy loty śmigłowców nad Waszyngtonem są bezpieczne. Dziennik "Washington Post" ujawnił, że zaledwie dzień przed tragedią inny samolot musiał przerwać podejście do lądowania z powodu śmigłowca. Taki sam przypadek miał też miejsce 23 stycznia. Jak informuje Fox News, korytarz używany przez wojsko do lotów treningowych przecina się z południowo-wschodnim podejściem do pasa startowego 33, którym do lądowania podchodził samolot biorący udział w tej katastrofie.
Federalna Administracja Lotnictwa (FAA) umieściła w wieży lotniska specjalnego kontrolera, który miał zajmować się śmigłowcami. Równocześnie jednak agencji AP udało się dotrzeć do wstępnego raportu FAA z tego wypadku. Wynika z niego, że liczba kontrolerów lotu i konfiguracja ich stanowisk pracy nie była normalna dla tej pory dnia i intensywności ruchu.
Kontroler, który miał zajmować się śmigłowcami, zajmował się także startującymi i lądującymi samolotami. Źródła AP powiedział jednak, że nie było w tym nic niezwykłego. Kontrolerzy rutynowo łączą obowiązki, np. gdy ich koledzy idą na przerwę, w trakcie zmian czy wtedy, gdy ruch jest mało intensywny.
Równocześnie lotnisko Reagana, jak wiele innych w USA, zmaga się z brakiem kontrolerów. Fox News informuje, że według najświeższych danych, z września 2023 roku, pracowało w nim 19 kontrolerów – podczas gdy według wytycznych FAA i związku zawodowego kontrolerów, na lotnisku tej wielkości powinno ich być 30.
źr. wPolsce24 za AP, Fox News, NYPost