Ryzykował życie, by ratować dzieci z powodzi. Twierdzi, że nie jest żadnym bohaterem

4 czerwca środkowy Teksas nawiedziły gwałtowne ulewy, które sprawiły, że rzeka Guadalupe gwałtownie przybrała i wystąpiła z brzegów. Wywołana przez nią powódź błyskawiczna kosztowała życie co najmniej 83 osób, ale dla wszystkich jest jasne, że liczba ofiar najprawdopodobniej jeszcze wzrośnie.
Pierwsza misja
Dla 26-letniego Ruskana ta powódź miała okazać się jego chrztem bojowym. Wstąpił do USCG, która w USA jest uznawana za gałąź sił zbrojnych, w 2021 roku. Przeszedł przeszkolenie jako pływak-ratownik i przydzielono go do załogi śmigłowca Dolphin. Stacjonował w bazie Corpus Christie w Teksasie. Szkolenie zakończył w listopadzie zeszłego roku, ale jak na razie nie skierowano go na żadną misję.
Zmieniło się to, gdy Teksańska Grupa Zadaniowa 1, kierowana przez stanową Gwardię Narodową, poprosiła USCG o pomoc. W rozmowie z New York Post Ruskin wyjaśnił, że zwykle nie operują tak daleko od wybrzeży, ale „ludzie byli w niebezpieczeństwie, a my wiemy, jak się pomaga ludziom, i ci kolesie prosili o pomoc, więc im jej udzieliliśmy”.
Ryzykował życie by koordynować ewakuację
Ruskan i jego załoga zauważyli ze śmigłowca tłum dzieci i zdecydowali, że to właśnie im pomogą. Byli to członkowie chrześcijańskiego obozu dla dzieci Camp Mystic, który znajdował się tuż nad brzegiem rzeki i został w nocy zmyty przez jej wody. Prowadzącą do niego drogę odcięła woda, a nurt rzeki był zbyt spieniony, by mogły dopłynąć nią łodzie. Załoga uznała, że jedynym sposobem na ich uratowanie jest ewakuacja przy pomocy śmigłowca.
Po wylądowaniu Ruskan, nie zważając na własne bezpieczeństwo, zdecydował, że zostanie na ziemi, by do ich śmigłowca zmieściło się więcej dzieci. Następnie koordynował lądowania kolejnych śmigłowców USCG i Armii, które zabierały stamtąd ocalałych. Udzielał im też pomocy medycznej i ich pocieszał. Wiele dzieci nie miało butów i było ubranych w przemoknięte piżamy, bo uciekało z domków w środku nocy. Przyznał później, że najtrudniejsze było pocieszanie płaczących dorosłych, którzy nie mogli znaleźć swoich bliskich.
Twierdzi, że nie jest bohaterem
Akcja, którą prowadził, trwała kilka godzin i zakończyła się pełnym sukcesem. Udało się ewakuować stamtąd 165 osób. Ruskan powiedział, że nadal jest wielu zaginionych, więc ich misja jeszcze się nie skończyła. Dotąd potwierdzono, że życie straciło pięć dziewczynek z tego obozu, w wieku 8-9 lat. 11 kolejnych i jedna z wychowawczyń nadal są poszukiwane.
Noem w swoim wpisie nazwała go amerykańskim bohaterem którego bezinteresowna odwaga jest wcieleniem ducha i misji Straży Przybrzeżnej. Sam Ruskan nie zgadza się jednak z jej oceną. Szczerze mówiąc, jestem tylko zwykłym kolesiem. Wykonuję swoją pracę – powiedział dziennikarzom – Na to się zapisałem i myślę, że każdy ratownik USCG, każdy pilot, mechanik, ktokolwiek, zrobiłby dokładnie to samo w takiej sytuacji. Dodał, że jeżeli ktoś inny miałby tego dnia dyżur, to postąpiłby tak samo jak on. My po prostu byliśmy załogą, która dostała tę sprawę – podkreślił.
źr. wPolsce24 za NYPost