Amerykanie stawiają ultimatum Izraelowi. Albo wpuszczą do Gazy pomoc humanitarną, albo nie dostaną pieniędzy na broń
Po masakrze, jakiej w zeszłym roku dokonali terroryści z Hamasu, Izrael zdecydował się na inwazję na Strefę Gazy, by zrobić porządek z tą organizacją. Inwazja spowodowała jednak ogromną katastrofę humanitarną. Wiele międzynarodowych organizacji, jak ONZ czy Czerwony Krzyż, alarmuje, że najgorsze dopiero nadejdzie, a jeśli świat czegoś z tym nie zrobi, wielu mieszkańców Strefy Gazy nie dożyje pokoju.
Blackout
Największym problemem mieszkańców Gazy jest brak prądu. Izrael wstrzymał dostarczanie energii ze swoich elektrowni, a także oleju opałowego, który napędzał jedyną elektrownię w Gazie. Równocześnie izraelskie naloty zdemolowały większość infrastruktury energetycznej.
To z kolei wywołało poważny kryzys z wodą pitną. Większość wody, którą konsumują mieszkańcy Gazy, to odsolona woda morska lub woda brachiczna – mieszanina słodkiej i słonej wody – z podziemnych źródeł. Urządzenia do jej odsalania i oczyszczania wymagają jednak prądu. Sytuacja sprawiła, że wielu mieszkańców Gazy, by przeżyć, musi pić zanieczyszczoną wodę.
Brak prądu sprawił też, że w Gazie praktycznie przestały działać szpitale. Te, które są jeszcze czynne, zmagają się z brakami podstawowych leków. Jeżeli dodać do tego, że mieszkańcy piją brudną wodę, na ulicach rozkładają się trupy ofiar wojny, a tysiące ludzi mieszkają w skrajnie zatłoczonych obozach dla uchodźców, łatwo zrozumieć, jak wielkim problemem w Gazie stały się choroby.
Na progu klęski głodu
Do Gazy nie dociera też w wystarczającej ilości pomoc humanitarna. Już 9 października 2023 r. Izrael całkowicie zablokował granice, co objęło też dostawy żywności, leków itp. Choć Egipt zgodził się przepuszczać transporty, ale tysiące ton zaopatrzenia utknęło po egipskiej stronie granicy, bo Izrael nie chciał obiecać, że nie będzie bombardował konwojów humanitarnych.
Pod koniec października Izrael, pod presją międzynarodową – w tym ze strony USA – zgodził się na wpuszczanie takiej pomocy. Nie oznacza to jednak, że sytuacja się poprawiła. Do wielu rejonów Gazy, zwłaszcza na północy, pomoc nie dociera wcale, a tam, gdzie dociera, jest jej zbyt mało. Na domiar złego jest rozkradana przez terrorystów z Hamasu. Mówi się, że już zgromadzili oni zapasy na kilka miesięcy, ale nie mają zamiaru dzielić się z cywilami.
Konwoje z pomocą są też atakowane przez izraelskich aktywistów. Niektóre organizacje międzynarodowe otwarcie oskarżają Izrael o to, że ten, utrudniając dostarczanie pomocy, wykorzystuje głód do walki z Palestyńczykami. Ostrzegają też, że Gaza stoi na krawędzi klęski głodu.
Niesienie pomocy Palestyńczykom jest również bardzo niebezpiecznym zajęciem. Żadna ze stron nie dba o bezpieczeństwo pracowników ONZ i organizacji humanitarnych, przez co muszą oni ryzykować życie, by nieść pomoc potrzebującym. Setki z nich już zapłaciły za to bohaterstwo najwyższą cenę. Jednym z nich był Damian Soból, wolontariusz organizacji World Central Kitchen. Konwój, w którym jechał, został ostrzelany w nocy z 1 na 2 kwietnia. Oprócz niego zginęło tego dnia sześciu innych wolontariuszy i palestyński kierowca.
Wojna z dziećmi
Najbardziej ponurym elementem tragedii Gazy jest jednak los dzieci. Osoby poniżej 14 roku życia stanowią ponad 40% populacji Strefy Gazy i tym samym większość ofiar śmiertelnych wojny.
Te, które przeżyły, zmagają się z niedożywieniem, odwodnieniem i chorobami, w tym takimi, których nie widziano w Gazie od lat. Wiele z nich zostało też inwalidami. Organizacja Save the Children donosiła, że codziennie co najmniej 10 palestyńskich dzieci traci kończyny. Zmagają się też z poważnymi problemami psychicznymi, wywołanymi traumą po stracie najbliższych i z powodu bycia świadkami scen przemocy.
W grudniu ONZ stwierdziło, że Gaza to „najbardziej niebezpieczne miejsce na świecie do bycia dzieckiem”. Zauważyli, że w dwa i pół miesiąca zginęło tam więcej dzieci, niż we wszystkich wojnach na świecie w ciągu ostatnich trzech lat. -"W całej Strefie Gazy nie ma teraz żadnego bezpiecznego miejsca dla dzieci" - powiedział rzecznik prasowy UNICEF Toby Fricker.
Ultimatum dla Bibiego
Jak donosi agencja AP, sekretarz stanu Antony Blinken i sekretarz obrony Antony Blinken wysłali list do swoich izraelskich odpowiedników, w którym napisali, że sytuacja musi się zmienić. Zagrozili, że jeśli Izrael nie zwiększy pomocy humanitarnej, która trafia do Gazy, to będzie musiał liczyć się z tym, że straci dofinansowanie do zakupów uzbrojenia. Dodali, że działania rządu w Jerozolimie, takie jak wstrzymanie importu do Gazy czy blokowanie 90% pomocy humanitarnej, bardzo ich niepokoją.
Izrael jest jednym z największych beneficjentów amerykańskiej pomocy wojskowej. Tylko od początku wojny w Gazie dostali od Białego Domu co najmniej 17,9 miliarda dolarów na zakup uzbrojenia.
Blinken i Austin podkreślili, że jeśli Izrael chce nadal dostawać pieniądze na broń, to do Gazy musi trafiać co najmniej 350 ciężarówek z pomocą humanitarną dziennie. Izrael musi też wprowadzić humanitarne przerwy w działaniach wojennych oraz zadbać o bezpieczeństwo punktów, w których ta pomoc jest dystrybuowana.
Przedstawiciele Białego Domu twierdzą, że ten list to nie jest groźba, a jedynie przypomnienie stanowiska USA wobec cywili z Gazy i zobowiązań Izraela w świetle prawa międzynarodowego.
To nie jest pierwszy taki list. Podobny Blinken wysłał już w kwietniu, domagając się zwiększenia pomocy humanitarnej, jaka trafia do Strefy Gazy. Rzecznik Departamentu Stanu Matthew Miller powiedział we wtorek, że po tamtym liście pomoc wzrosła – ale nie trwało to długo, bo obecnie znowu spadła o ok. połowę.
Lewica ma dosyć Izraela
Dla Bidena sytuacja w Strefie Gazy jest ogromnym problemem politycznym. On sam przedstawia się jako wielki przyjaciel Izraela i zapewnia, że USA nadal będą wspierały to państwo. Z drugiej strony nie jest żadną tajemnicą, że amerykańska lewica staje się coraz bardziej propalestyńska. Po ataku Izraela na Gazę w całym kraju wybuchła fala antyizraelskich protestów.
Propalestyńskie lewicowe organizacje nawoływały też, by w ramach protestu oddawać puste głosy w wyborach. W prawyborach w Michigan aż 100 tys. Demokratów oddało takie głosy, a w Dearborn było ich więcej, niż głosów oddanych na Bidena.
Wątpliwe, żeby fakt, że obecnie wyborach prezydenckich kandyduje Kamala Harris, miał sprawić, żeby Amerykanie pochodzenia arabskiego – ważny elektorat Demokratów – mieli nagle zmienić zdanie. Sytuacja w partii budzi już takie przerażenie, że pojawiły się nawet teorie spiskowe, że Netanjahu dogadał się z Trumpem, z którym przyjaźni się od lat, by nie zgadzać się przed wyborami na zawieszenie broni.
źr. wPolsce24 za AP