W końcu się doczekali. Amerykańska marynarka przeprosiła za zbrodnię wojenną sprzed stulecia
W 1867 roku rząd USA odkupił Alaskę od Cesarstwa Rosyjskiego. Rosjanie sprzedali ją, bo jej kolonizacja okazała się trudna, a Moskwa potrzebowała pieniędzy po przegranej wojnie krymskiej. Zgodzili się oddać ją za 7.2 miliona dolarów – ok. 129 milionów po dzisiejszym kursie. Ten zakup początkowo wywołał mieszane reakcje wśród Amerykanów. Wiele osób nazywało go nawet „szaleństwem Sewarda”. William H. Seward był sekretarzem stanu, który negocjował ten zakup. Po latach okazało się, że Amerykanie zrobili świetny interes, bo na Alasce odkryto ogromne ilości surowców naturalnych, jak złoto czy ropa.
Przejęcie Alaski doprowadziło do licznych konfliktów między jej rdzennymi mieszkańcami i rządem oraz amerykańskimi firmami. Często interweniowała w nich US Navy. Jedna z takich interwencji miała miejsce w zamieszkiwanej przez plemię Tlingit wiosce Angoon, na południowym wschodzie stanu.
Mieli wziąć zakładników
Dzisiaj nie wiadomo, co było jej powodem. Wiadomo tylko, że 22 października 1882 roku na statku wielorybniczym należącym do firmy Northwest Trading Company doszło do eksplozji harpuna. Kilku członków załogi odniosło rany, a szaman o imieniu Til'tlein, który na nim pracował, stracił życie. Według US Navy członkowie tego plemienia zmusili statek do przybicia do brzegu, wzięli dwóch zakładników i zażądali 200 koców jako odszkodowania za tę śmierć. Przedstawiciele firmy odmówili i kazali im wracać do pracy. Kiedy pomalowali sobie twarze na czarno przy pomocy smoły i łoju, firma wystraszyła się, że szykują się do powstania, po czym poprosiła marynarkę o pomoc.
Samo plemię przedstawia inną wersję. Twierdzą, że załoga statku, wśród której było wielu Tlingitów, sama przybiła do brzegu i została w pobliżu wioski z szacunku dla zmarłego i po to, by wziąć udział w uroczystościach pogrzebowych. Twierdzą też, że nie zażądaliby odszkodowania od firmy tak szybko po śmierci szamana. Plemienni historycy uważają też, że informacja o zakładnikach to kłamstwo. Dokumenty US Navy zdają się to potwierdzać – nie ma w nich ani słowa o ich odbiciu.
Surowa kara
To, co stało się potem, nie budzi już wątpliwości. Komandor Edgar C. Merriman postanowił interweniować. Jego okręt, USS Adams, miał zbyt duże zanurzenie, by zbliżyć się do wioski. Przejął więc holownik Favorite, a w skład jego formacji wciągnął także kuter skarbowy USRC Thomas Corwin, który uzbroił w kartaczownicę Gatlinga i haubicę.
Jego okręty dotarły do wioski 25 października. Merruman zażądał od Tlingitów uwolnienia zakładników i oddania firmowej własności. Zażądał także, by w ramach kary przekazali mu 400 koców, które w zimnym klimacie Alaski były na wagę złota. Udało im się zebrać jedynie 81. Gdy o tym usłyszał, rozkazał otwarcie ognia w kierunku wioski i wysadzenie na brzeg desantu piechoty morskiej. Wioska, w tym składy żywności i kajaki jej mieszkańców, została doszczętnie zniszczona. Mieszkańcom udało się uciec, ale sześcioro dzieci zmarło na skutek zatrucia dymem z płonących budynków. Nieznana liczba członków tego plemienia nie przeżyła też zimy z powodu braku żywności i schronienia. Według tradycji plemienia wielu starców wyszło tej zimy do lasu, by tam umrzeć, by więcej jedzenia zostało dla młodych.
Mizerne odszkodowanie
Ten atak odbił się w USA bardzo szerokim echem i oburzył wielu Amerykanów. Dwa lata później w Kongresie pojawiła się specjalna ustawa, która odbierała kontrolę nad Alaską z rąk wojska i utworzyła z niej terytorium pod cywilną kontrolą. Dziś wielu historyków jest przekonanych, że ekspedycja karna Merrimana miała na to ogromny wpływ. Kalifornijski kongresman James Budd przyznawał to w trakcie debaty nad nią. Indianie nie spełnili apodyktycznego rozkazu tego królewskiego dyktatora. O ile rozumiem, nie mieli koców. Dowódca okrętu USA był prawem sam w sobie i nad ranem on, amerykański oficer, sędzia, ława przysięgłych i szeryf, spełnił swoją groźbę i ostrzelał indiańską wioskę - grzmiał w Kongresie.
Mimo tego Tlingitom przyszło bardzo długo czekać na przeprosiny. Dopiero w 1973 roku rząd przyznał im 90 tys. dolarów odszkodowania za zniszczone wtedy mienie. To była kwota, na jaką obliczono ich straty w 1882 roku, bez uwzględnienia inflacji – po wzięciu jej pod uwagę kwota powinna wynieść ok. 4,5 miliona dolarów. Plemię zaakceptowało jednak to odszkodowanie jako formę przyznania się, że padli ofiarą zbrodni wojennej z rąk US Navy. Na początku lat 90-tych ówczesny gubernator Alaski Jay Hammond ogłosił, że setna rocznica ostrzelania Angoon będzie „dniem pamięci Tlingitów”.
Przeprosiny po wielu latach
Teraz w końcu zostali przeproszeni także przez marynarkę USA.
Marynarka bierze odpowiedzialność za ból i cierpienie sprawione ludowi Tlingit i przyznajemy, że te złe czyny spowodowały straty życia, straty surowców, straty kultury oraz stworzyły pokoleniową traumę dla tych klanów” - powiedział w trakcie rocznicowych obchodów w Angoon wiceadmirał Marc Sucato, dowódca regionu północno-zachodniego.
Dodał, że marynarka traktuje tamten incydent bardzo poważnie i ma świadomość, że powinna przeprosić za niego dużo wcześniej.
To nie są pierwsze takie przeprosiny. W zeszłym miesiącu US Navy przeprosiła za zniszczenie w 1869 trzech wiosek i dwóch fortów Tlingitów w pobliżu dzisiejszego miasta Kake. Było to pokłosiem konfliktu między nimi i białymi traperami. Ich zniszczenie również sprawiło, że wielu przedstawicieli plemienia nie przeżyło najbliższej zimy. Armia planuje też przeprosić za ostrzelanie w tym samym roku wioski Wrangel, kiedy mieszkający w niej Indianie Stikine nie chcieli wydać podejrzanego o morderstwo żołnierza, który wcześniej zabił jego syna. Po dwudniowym ostrzale w końcu go wydali, a żołnierze postawili go przed sądem wojennym i powiesili. Była to pierwsza kara śmierci na Alasce pod rządami USA.
źr. wPolsce24 za AP