Raca pod nogami Tuska. W Holandii premier Polski spotkał się z gniewem tłumu

Podczas centralnej ceremonii, w której udział wziął premier Donald Tusk, miało dojść do symbolicznego zapalenia ognia wyzwolenia – rytuału, który w Holandii ma ogromną wagę, zwłaszcza w mieście takim jak Wageningen, gdzie w 1945 roku podpisano kapitulację niemieckich sił w kraju.
Na kilka chwil przed wspólnym aktem Tuska i jego holenderskiego odpowiednika, Dicka Schoofa, wydarzyło się jednak coś niepokojącego – z tłumu w stronę sceny rzucono racę. Czerwony dym zaczął unosić się tuż pod nogami polskiego premiera, który został natychmiast wyprowadzony ze sceny przez służby ochrony.
Na szczęście sytuacja została szybko opanowana, a Tusk wrócił na scenę, by wspólnie z Schoofem zapalić pochodnię i symbolicznie dać początek obchodom Dnia Wyzwolenia.
Choć incydent z racą nie wydawał się być bezpośrednio wymierzony w Tuska, to wpisywał się w szerszy kontekst napięć społecznych. Część uczestników uroczystości trzymała kartki i transparenty wyrażające sprzeciw wobec wojny w Strefie Gazy. Na scenie i wokół niej nie brakowało okrzyków „Free Palestine”, a wcześniejsze wystąpienie holenderskiego ministra obrony Rubena Brekelmansa również zostało zakłócone przez propalestyńskie protesty. Według lokalnych mediów, w związku z demonstracjami zatrzymano pięć osób.
„To po prostu smutne” — mówi premier Holandii
Dick Schoof, który tego dnia debiutował w roli szefa rządu podczas narodowych uroczystości, w rozmowie z mediami nie krył rozczarowania. - „Miałem nadzieję, że zarówno wczoraj, jak i dziś będziemy mogli świętować z nieco większą godnością” - powiedział, odnosząc się do protestów, które towarzyszyły zarówno 4 maja podczas Dnia Pamięci, jak i 5 maja podczas święta wyzwolenia.
Podkreślił, że demonstracje to obywatelskie prawo, ale dodał: - „To po prostu smutne. To nie jest odpowiedni moment ani miejsce, by poruszać kwestie związane z polityką wobec Gazy.”
Jednak dla wielu protestujących, właśnie te okoliczności były najbardziej symboliczne. Na głównej scenie, zanim Schoof zdążył zapalić ogień, w jego stronę posypały się okrzyki, a z tłumu uniósł się czerwony dym – kolejna raca, tym razem określana jako "dymna bomba". Tłum trzymał w górze czerwone kartki - wcześniej rozdane przez organizatorów protestu jako wyraz sprzeciwu wobec obecności premiera na uroczystościach. Dla demonstrantów symbolizowały one „brak czerwonej linii” rysowanej przez rząd wobec izraelskich działań w Gazie.
Czerwona linia, której brakło
Organizatorzy porannej demonstracji na Marijkeweg – jednej z dróg dojazdowych do placu uroczystości – przygotowali symboliczny 80-metrowy „sznur czerwonej linii”, który uczestnicy trzymali razem, blokując trasę przejazdu oficjeli. Wśród obecnych pojawiły się hasła: „Toen niet, nu niet, nooit meer” („Wtedy nie, teraz nie, nigdy więcej”) oraz „Geef haat geen macht” („Nie dawaj władzy nienawiści”). Ich przekaz był jasny: odpowiedzialność polityczna za wspieranie przemocy nie może być ignorowana – nawet, a może szczególnie – w dniu, który upamiętnia wolność.
Wydarzenia w Wageningen przypomniały jednak, że wolność – choć celebrowana – jest dziś na nowo definiowana, kwestionowana i broniona. I że dla wielu nie kończy się na wspomnieniach z 1945 roku, lecz wciąż rozgrywa się na ulicach, w sercach i w krzykach tłumu.
źr. wPolsce24 za telegraaf.nl