Niecodzienny finał koncertu w kościele. Na scenę wszedł biskup w szlafroku i rozkazał: koniec hałasów

Zdarzenie miało miejsce w piątek w Londynie. Chór City Academy Voices dawał koncert w anglikańskim kościele św. Andrzeja. Świątynia była wynajmowana już wcześniej i nie odnotowano żadnych problemów.
Piątkowy koncert, którego słuchało ok. 360 osób, był pożegnalnym koncertem ich dyrygenta, Leigha Stanforda Thompsona.
Kazał im zejść ze sceny
Gdy chórzyści odśpiewali przedostatnią piosenkę i szykowali się do finału, w kościele zgasły światła. Początkowo członkowie chóru pomyśleli, że zabrakło prądu, ale nagłośnienie dalej działało. Po chwili na scenę wszedł mężczyzna ubrany w niebieski szlafrok. Wziął do ręki mikrofon i opisał występ jako „straszny hałas”. Następnie powiedział im, że są w jego domu, jest już po dziesiątej wieczór, więc mają go natychmiast opuścić.
Wielu członków chóru pomyślało w pierwszej chwili, że to element występu, komediowy skecz, który przygotował odchodzący dyrygent. Wkrótce jednak rozpoznali mężczyznę w szlafroku. Był nim Jonathan Baker, biskup Fulham. Po jego „występie” mikrofon wzięła do ręki pracownica kościoła, która poprosiła publiczność i muzyków o opuszczenie pomieszczenia. Publika zareagowała na jej słowa gwizdami i buczeniem.
Po wszystkim poszli do pubu
To było dziwaczne - skomentował Thompson. Dodał, że nigdy w życiu nie spotkał się wcześniej z taką sytuacją. Chór zaprotestował – schodząc ze sceny, odśpiewał ostatnią zaplanowaną piosenkę, "Dancing Queen Abby" , w wersji a capella. Jeden z członków chóru zauważył, że z powodu zamieszania, ich koncert potrwał dłużej niż trwałby, gdyby biskup po prostu pozwolił im skończyć.
Thompson stwierdził, że to zakończenie koncertu było urocze i dość poruszające. Dodał, że teraz cała sprawa go śmieszy i nie jest mu z tego powodu szczególnie przykro. Rzecznik londyńskiej diecezji poinformował, że biskup skontaktował się już z muzykami, by przeprosić ich za swoje zachowanie.
źr. wPolsce24 za "Guardian"