Tak jeździ się "ekspresem Tuska" do Chorwacji. Dramatyczna relacja dziennikarza

W maju premier Donald Tusk ogłosił powstanie bezpośredniego połączenia kolejowego z Chorwacją. Pociąg relacji Warszawa-Rijeka przez Sosnowiec ruszył w swoją pierwszą trasę pod koniec czerwca. W Warszawie pożegnano go z wielką pompą, a na jego pokładzie byli przedstawiciele największych polskich redakcji.
Teraz z pociągu Adriatic Express, bo tak nazwano ten flagowy projekt rządu Tuska, postanowił skorzystać pracownik Newsweeka. Jego relacja jest dużo bardziej ponura niż to, co pisano o nim w czerwcu.
Było bardzo gorąco
Problemy pojawiły się od razu. Jak się okazuje, w składzie którym jechał doszło do awarii klimatyzacji. Temperatura wewnątrz przedziałów wynosiła ponad 30 st. Celsjusza. Serwisanci wprost przyznawali, że nie wiedzą, czy uda im się ją naprawić, bo wagony tego składu mają ponad 30 lat. Chłopie, tu się k.... żyć nie da! - usłyszał od pasażerów konduktor, gdy poprosił ich, by zamknęli okno. Temperatura zrobiła się znośna dopiero przed północą. Nie działało też wi-fi.
Pasażerowie tego składu zauważyli też, że ciężko tu w zasadzie mówić o pociągu. To tylko trzy wagony, w tym sypialny, łącznie 170 miejsc, które są doczepiane do różnych pociągów. W każdym kraju muszą zmienić lokomotywę, bo takie jest prawo. Po godz. 22 odczepią nas w Wiedniu. Potem, gdzieś nad ranem, znów nas odczepią i pojedziemy za jakimś słoweńskim składem – powiedział Newsweekowi jeden z pasażerów.
W Warsie skończyło się jedzenie
Problemy pojawiły się też w Warsie. Ustawiała się do niego długa kolejka, bowiem tam akurat działała klimatyzacja. To jednak przytłoczyło jego obsługę. Spocony kucharz wydaje schabowego i pyta stojącego za kasą kolegę, co dalej, bo się pogubił, nie wie, czy miał przygotować cztery piersi z kurczaka, czy pięć, ale muszą być z ziemniakami, bo kasza bulgur już się skończyła. Zaraz skończą się też mielone, a to dopiero 17 – donosi Newsweek. Co więcej, Wars został odczepiony już w Wiedniu, a przez resztę trasy pasażerowie będą mogli kupić jedynie kawę, herbatę i drobne przekąski. W drugą stronę było odwrotnie – Wars był dostępny od Wiednia do Warszawy. My jesteśmy, proszę państwa, tylko na doczepkę, na dwa miesiące. Dlatego nie ma restauracji, a coś małego mogą państwo u mnie kupić, ale to dopiero jak do jakiegoś większego miasta zajedziemy, przez te góry zasięgu nie będzie, więc nie uruchomię terminalu – powiedział pasażerom opiekun kuszetki.
Pasażerowie narzekali też na ceny biletów. Trąbią, że są po 193 zł, my po tygodniu kupiliśmy za 215. W przedziale z nami jedzie pan, który zapłacił 350. Kuszetki chodzą podobno po 400 zł, ale się nie załapaliśmy. Taniej by nam wyszło pewnie jechać autem, a może nawet i lecieć, ale zależało nam na przeżyciu tej konkretnej podróży – powiedział Newsweekowi jeden z pasażerów. To był poroniony pomysł – dodała pani Grażyna – Podróż do domu zajmie nam prawie 30 godzin. Trzeba mieć kuku na muniu, żeby się w coś takiego wpakować, aż się sobie dziwię. Nabraliśmy się, bo słyszeliśmy, że to takie super-duper.
W drugą stronę nie było lepiej
W drodze powrotnej też było gorąco. Opiekun kuszetki wytłumaczył pasażerom, że jadą tymi samymi wagonami, które stały niemal dwie doby i się grzały, bo nie było wysokiego napięcia. Nie wiem dlaczego, mamy przecież przewody, da się je podłączyć i schłodzić skład – powiedział. Do północy było tak gorąco, że nie dało się zasnąć. Otwarli okno, ale wtedy w śnie przeszkadzał hałas. W Wiedniu do składu podczepiono Wars, ale pasażerów i w nim czekało rozczarowanie. Muszą państwo wiedzieć, że nie mamy wielu produktów, np. schabowych. Obżarli nas wczoraj na trasie do Wiednia, a to jest pociąg, a nie sklep – powiedział pasażerom mężczyzna, który przyjmował zamówienia. Obiecuję, że jaj nam nie zabraknie – dodał.
Trasa z Warszawy do Rijeki ma 1240 km. Pociąg pokonuje ją w 20 godzin. Kursuje cztery razy w tygodniu, z kilkoma wyjątkami. PKP przewiduje, że obsłuży ok. 11 tys. pasażerów. Ostatni kurs zaplanowano na 28 sierpnia.
źr. wPolsce24 za Newsweek