Jacht łódzkiego biznesmena spłonął w Hiszpanii. Był wart majątek

Jak informuje Dziennik Łódzki, jacht o nazwie „Still Alive” (ang. nadal żyję) znajdował się w porcie Denia, niedaleko hiszpańskiej miejscowości Alicante. Przechodził tam remont na lądzie – odmalowanie i polerowanie kadłuba.
Jacht spłonął w nocy z wtorku na środę. Biznesmen i jego rodzina przebywali wtedy w Polsce. O pożarze jachtu dowiedział się telefonicznie ok. 1 w nocy. Na razie nie wiadomo, co było jego powodem.
Biznesmen powiedział dziennikarzom, że jego syn następnego dnia poleciał do Hiszpanii, by ocenić zniszczenia. Oprócz niego oglądała go 11-osobowa ekipa, w skład której weszli jego przedstawiciele, pracownicy stoczni, prokurator i policjanci. Z jachtu zostały tylko boki, spaliły się dwa piętra – powiedział. Na szczęście nikt nie odniósł obrażeń, bo zgodnie z przepisami jego załoga nocowała w hotelu.
Jak donosi dziennik, jacht miał zaledwie dwa i pół roku. Był warty ok. 10 milionów euro. Biznesmen powiedział, że już zamówił w stoczni kolejny. Będzie większy od poprzedniego.
Misztal zauważył też, że gdyby pożar wybuchł później, mogłoby dojść do tragedii. Dzień później jacht miał być bowiem zwodowany i popłynąć na Majorkę. Mieli go także wynająć znajomi Misztala z USA. Gdyby stało się to na morzu, podczas rejsu, to wszyscy by pewnie zginęli – zauważył.
źr. wPolsce24 za Polsat News