Niemcy walczą dla Rosji i umierają za Putina na ukraińskim froncie

Od początku pełnoskalowej inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku, niezależni wolontariusze i badacze regularnie publikują dane o stratach wśród rosyjskich żołnierzy. Od dawna zwracano uwagę na nadreprezentację mniejszości etnicznych wśród poległych: Buriatów, Tuwińców czy Kałmuków. Ale na liście ofiar coraz częściej pojawiają się także nazwiska niemieckie — jak Merkel, Merz czy Fabritius. Nie chodzi jednak o polityków, a o rosyjskich Niemców, którzy zginęli na froncie.
Według Trillera, dokumentującego straty wojenne wśród pozostałych w Rosji ok. 195 tys. etnicznych Niemców, życie straciło już co najmniej 1 017 z nich. To więcej niż można by się spodziewać po tak niewielkiej społeczności.
Deportowani, rozproszeni, zapomniani
Korzenie tej tragicznej statystyki sięgają XVIII wieku, kiedy to caryca Katarzyna zaprosiła niemieckich kolonistów do osiedlenia się nad Wołgą. Z biegiem lat Niemcy znad Wołgi byli poddawani rusyfikacji, przymusowym poborom, a za czasów stalinowskich — deportacjom do Kazachstanu i na Syberię. Choć w 1924 roku powstała Niemiecka Nadwołżańska Autonomiczna Socjalistyczna Republika Radziecka, projekt ten został brutalnie przerwany przez władze ZSRR w 1941 roku.
Dziś potomkowie tych przesiedleńców, rozproszeni po rosyjskim interiorze, trafiają do epicentrum dramatu. Jak mówi Triller, wielu z nich mieszka w regionach takich jak Ałtaj, Omsk, Krasnojarsk, Kemerowo, Czelabińsk czy Swierdłowsk — czyli tam, gdzie kiedyś funkcjonowały gułagi. I to właśnie stamtąd są mobilizowani.
"W czasie II wojny światowej Niemców sowieckich wysyłano do łagrów, a nie na front. Wtedy mówiono, że to niesprawiedliwe. Teraz mówi się im: no to macie szansę — idźcie walczyć” — komentuje Triller.
Bez głosu i bez regionu
Statystyki są zatrważające: podczas gdy w Baszkirii — jednej z największych republik etnicznych Rosji — potwierdzono 4 578 ofiar wojny przy populacji ponad 4 milionów, to wśród mniej niż 200 tysięcy rosyjskich Niemców zginęło ponad tysiąc osób. Gdyby społeczność ta miała swoją własną autonomię, ich udział w wojnie nie byłby tak rozproszony — i może nie aż tak krwawy.
Triller przyznaje, że jego działalność dokumentacyjna budzi kontrowersje nawet wśród samych rosyjskich Niemców. Część środowiska zarzuca mu sianie defetyzmu. Ale on odpowiada: "jeśli dzięki moim danym ktoś nie pójdzie na front i się uratuje, to znaczy, że ocaliłem jedno życie".
Brak własnego regionu i politycznej reprezentacji sprawia, że rzeź rosyjskich Niemców przebiega w milczeniu. Media zachodnie i ukraińskie skupiają się na Buriatach czy Kałmukach, podczas gdy losy Niemców pozostają niemal niezauważone.
"Ukraińcy wiedzą, że nie warto szukać sprzeciwu wśród ludzi, którzy nie mają własnej ziemi. Nie mają gdzie się buntować" — mówi Triller. By zwrócić uwagę, opublikował niedawno prowokacyjny artykuł zatytułowany: „Merkel, Merz i Fabritius zginęli na Ukrainie”.
Nie chodziło o polityków, ale o poległych rosyjskich Niemców, których nazwiska niosą echo ich zachodnioniemieckich odpowiedników.
Ostateczny cios
Zdaniem Trillera, „specjalna operacja wojskowa” może okazać się ostatecznym ciosem dla niemieckiej diaspory w Rosji. Wielu młodych mężczyzn podpisuje kontrakty wojskowe już podczas obowiązkowej służby — często pod presją, bez realnej możliwości odmowy. Triller nie ma złudzeń: "kiedy oficer chwyta cię za gardło, nie masz wyboru".
źr. wPolsce24 za The Moscow Times