Świat

Lotnicy zalali Zagłębie Ruhry. Ten nalot przeszedł do historii

opublikowano:
Upkeep_in_Lancaster.webp
82 lata temu brytyjski RAF dokonał jednego z najbardziej niezwykłych nalotów II Wojny Światowej. Przy pomocy eksperymentalnej broni zniszczyli tamy w Zagłębiu Ruhry.

Przed wojną Brytyjczycy byli mocno zafascynowani koncepcją nalotów strategicznych. Liczyli, że precyzyjne naloty na niemieckie fabryki, elektrownie itp. sprawią, że Niemcy szybko stracą możliwość dalszego prowadzenia wojny. Szczególne zainteresowanie brytyjskich sztabowców budziło położone w Nadrenii Północnej – Westfalii Zagłębie Ruhry. Tam bowiem koncentrował się niemiecki przemysł. 

Tamy na celowniku

Jednym z potencjalnych celów były znajdujące się tam tamy. Te miały ogromne znaczenie dla niemieckiego przemysłu. Znajdujące się w nich hydroelektrownie dostarczały bowiem prąd dla fabryk, a także czystą wodę do produkcji stali, wodę pitną dla mieszkańców okolicznych miast oraz wodę do kanałów, które odgrywały ogromną rolę w lokalnym transporcie. Problemem było jednak to, że tama to z góry bardzo mały cel. Ówczesne celowniki bombowe były mało dokładne, więc zniszczenie tych tam wymagałoby wysłania nierealistycznie dużej liczby bombowców. 

Do tego pomysłu w trakcie wojny powrócił legendarny inżynier Barnes Wallis, który wtedy był najbardziej znany jako projektant niezwykle udanego bombowca Vickers Wellington. Wallis uświadomił sobie, że do zniszczenia takiej tamy potrzeba niezbyt wielkiej bomby, o ile uderzy w nią od czoła, a nie z góry. Akurat pracował nad bombą, która miała być przeznaczona do niszczenia okrętów – i olśniło go, że może się sprawdzić również w tym zastosowaniu. 

Puszczanie kaczek bombą 

Gotowa bomba, która dostała kryptonim Upkeep, przypominała bardziej bombę głębinową niż lotniczą. Był to metalowy cylinder o wadze 4100 kg. Wyposażono ją w zapalnik hydrostatyczny, który miał ją zdetonować pod wodą. Cylinder przed zrzuceniem był obracany przez zamontowany w bombowcu specjalny silnik, z prędkością 500 obrotów na minutę. Wallis obliczył, że jeśli zostanie zrzucona na wysokości 18 metrów nad wodą przez bombowiec lecący z prędkością 390 km/h, to będzie odbijać się od powierzchni wody, a gdy uderzy w tamę, zatonie pod nią, gdzie jej eksplozja spowoduje największe zniszczenia. 

src="https://www.youtube.com/embed/8zBp1NCbAr0?si=_4lH9fbaxkgKvEj1" title="YouTube video player

Testy wykazały, że ta teoria działa w praktyce. Co więcej, jego bomba była na tyle mała, że mogła zostać przeniesiona przez czterosilnikowy bombowiec Avro Lancaster. Wymagał jednak pewnych modyfikacji, jak usunięcie jednej z wieżyczek, drzwi komory bombowej czy opancerzenia. Nie wszystkim jednak podobał się jego pomysł. Ówczesny wicemarszałek lotnictwa Francis Linnell uważał, że odrywa to Wallisa od pracy nad nowym bombowcem Windsor, a presja z jego strony sprawiła, że inżynier rozważał odejście z pracy. Dowódca Bomber Command Arthur Harris przygotowywał wtedy ofensywę bombową na Niemcy i nie miał ochoty przeznaczać na tę misję cennych bombowców.

Operacja Chastise 

Dowódca RAF-u Charles Portal, po obejrzeniu nagrań z testów, uznał jednak, że to dobry pomysł i zdecydował się przeznaczyć na tę misję, której nadano kryptonim Operacja Chastise, 30 bombowców. Zadanie jej wykonania powierzono nowemu dywizjonowi, który później dostał numer 617. Na jego czele stanął W/C Guy Gibson, który miał na koncie już 170 misji. W jego skład weszli lotnicy z Wielkiej Brytanii, Kanady, Australii i Nowej Zelandii, łącznie 21 załóg. Wbrew obiegowej opinii nie wszyscy lotnicy, którzy wzięli w niej udział, byli doświadczeni – dla niektórych z nich to miała być pierwsza misja bojowa.

Problemem do rozwiązania było określenie dokładnego momentu zrzucenia bomby. Celowniki bombowe były tu bezużyteczne. By określić optymalną odległość od celu, stworzono celownik w formie dwóch ustawionych pod kątem mosiężnych prętów – gdy zgrały się z wieżyczkami na tamie załoga wiedziała, że jest w idealnej odległości. Według niektórych źródeł te celowniki jednak nie sprawdziły się z powodu wibracji, więc zastąpiono je kawałkiem sznurka. Problem okazało się też określenie wysokości, gdyż wysokościomierze w samolotach były zbyt mało dokładne. Rozwiązaniem okazały się dwa reflektory podwieszone pod skrzydłami. Ustawiono je pod takim kątem, że jeśli ich światło zlewało się w jedną plamę, to pilot wiedział, że leci na właściwej wysokości.

Za cel wzięto tamy na rzekach Eder, Mohne i Sorpe, a datę nalotu ustalono na noc z 16 na 17 maja. Samoloty poleciały dwoma trasami, które omijały znane zgromadzenia artylerii przeciwlotniczej. Druga formacja wystartowała o 21:28, a pierwsza, która leciała krótszą trasą, 11 minut później. Formacja rezerwowa zaczęła startować dopiero 9 minut po północy.

Tamy pękły 

Lot był bardzo trudny. By uniknąć wykrycia przez niemieckie radary, ciężkie bombowce musiały lecieć w nocy na wysokości zaledwie 30 metrów nad ziemią, często niżej niż okoliczne drzewa. Z bombowców z drugiej formacji jeden zawadził o powierzchnię morza i stracił bombę, inny zderzył się ze słupami wysokiego napięcia, to samo spotkało później samolot z drugiej formacji. Kolejny został zestrzelony przez artylerię przeciwlotniczą. Z całej formacji tylko jedna maszyna dała radę dotrzeć do Holandii.

Druga formacja zaatakowała tamę na rzece Mohne. Gibson spuścił swoją bombę jako pierwszy, ale nie trafił. Drugi samolot został trafiony przez artylerię przeciwlotniczą i rozbił się o rzekę. Widząc to, Gibson zaczął krążyć nad tamą, by odciągnąć jej ogień. Trzem następnym maszynom udało się trafić i tama pękła.

Następna w kolejności była tama na rzece Eder. Ta nie była silnie broniona, bo z racji otaczających ją wzgórz Niemcy zupełnie nie spodziewali się nalotu. Gdy Lancastery dotarły nad cel, przykrywała go mgła. Pierwszy samolot próbował ją zaatakować sześć razy, ale nie mógł się właściwie ustawić. Drugi zahaczył bombą o jej koronę, a eksplozja mocno go uszkodziła. Pierwsza załoga spróbowała po raz siódmy i tym razem udało im się trafić. Załoga ostatniej maszyny również trafiła, co doprowadziło do jej przerwania.

Do tamy Sorpe dotarły tylko dwie maszyny. Na miejscu okazało się, że jest usypana z ziemi. Ich załogi podjęły więc decyzję, że wyłączą silniki, które kręciły bombami, i zaatakują ją z góry. Później dotarły tam trzy bombowce z formacji rezerwowej. Ich naloty jednak tylko nieznacznie ją uszkodziły. Niektóre źródła informują też, że jeden z samolotów zaatakował przez pomyłkę tamę na rzece Bever.

Po nas choćby potop 

Ich nalot okazał się ogromnym sukcesem. Produkcja stali w Zagłębiu Ruhry spadła po nim o 3/4. Fabryki straciły też na dwa tygodnie prąd. Wydobycie węgla spadło o 400 tys. ton. Niemcy szybko je odbudowali, ale było to związane ze znacznym wysiłkiem i kosztem. Spodziewając się kolejnych podobnych ataków, skierowali też w okolice tam sporo artylerii przeciwlotniczej, która tym samym nie mogła bronić niemieckich miast. W nalocie życie straciło ponad 1600 osób – niestety ponad tysiąc z nich to byli robotnicy przymusowi, głównie z ZSRS. RAF stracił osiem bombowców i 53 lotników.

34 lotników, którzy przeżyli tę misję, dostało za nią medale od króla Jerzego VI. Gibson, który ryzykował własne życie by odciągnąć ogień artylerii przeciwlotniczej, został udekorowany Krzyżem Wiktorii, najwyższym brytyjskim odznaczeniem wojskowym. Po wszystkim wydał książkę, w której opisał swoje wojenne doświadczenia. Niestety nie dożył do końca wojny. Po tej misji wycofano go z aktywnego latania, ale po jakimś czasie wrócił do niego na ochotnika. 19 września 1944 r. rozbił się w Holandii w zwiadowczym Mosquito. Miał 26 lat.

Po tym nalocie Eskadra 617 została eskadrą do zadań specjalnych. Rozważano użycie jej do zbombardowania Mussoliniego, ale Włosi sami go obalili zanim do tego doszło. Podczas lądowania w Normandii zrzucała paski metalowej folii, która myliła niemieckie radary. W 1945 roku brała także udział w zatopieniu pancernika Tirpitz, bliźniaczej jednostki legendarnego Bismarcka. W tym nalocie użyto innego wynalazku Wallisa – bomby Tallboy. Była to ważąca 5,4 tony bomba z opancerzonym nosem, która wbijała się w ziemię i wywoływała lokalne trzęsienie ziemi. W tym nalocie brała też udział eskadra nr IX i dziś historycy uważają, że to właśnie z jej samolotu zrzucono bombę, która go trafiła. Eskadra 617 istnieje do dzisiaj, obecnie lata samolotami F-35 B. Po nalocie nadano jej nazwę Dambusters – niszczyciele tam. Jej oficjalne motto to Après moi le déluge – po nas choćby potop.

źr. wPolsce24

Świat

Co palą na konklawe? Wyjaśniamy krok po kroku, jak kardynałowie wybiorą nowego papieża

opublikowano:
konklawe.webp
Konklawe przebiega w ściśle ustalony sposób (Fot. screen wPolsce24)
W sobotę pogrzeb papieża Franciszka, niedługo potem rozpocznie się konklawe. Dziennikarze Telewizji wPolsce24 krok po kroku przedstawiają, jak przebiega wybór głowy Kościoła.
Świat

Wiadomości: Już jutro pogrzeb Papieża Franciszka. Nasza relacja z Rzymu w przededniu uroczystości

opublikowano:
1916590_6.webp
(fot. za wPolsce24)
Około 250 tysięcy osób oddało hołd papieżowi Franciszkowi przy jego trumnie wystawionej w bazylice Świętego Piotra - poinformowano już po zamknięciu bazyliki. Specjalną relację z Watykanu przygotowała reporterka wPolsce24 Anna Pawelec.
Świat

Pasterz, który chciał pachnieć jak jego owce. Zobacz wyjątkową relację z pogrzebu papieża Franciszka

opublikowano:
pogrzeb papieża wiadomości.webp
Pogrzeb papieża Franciszka (Fot. screen wPolsce24)
Był pierwszym jezuitą wybranym na papieża i pierwszym przedstawicielem Ameryki Południowej na tronie Piotrowym. Ale przede wszystkim: był papieżem, który chciał być blisko tych, którym służył.
Świat

Biały Dom z potężnym wsparciem dla Karola Nawrockiego w wyborczym wyścigu. Ta wizyta wywołała wściekłość ludzi Tuska

opublikowano:
bialydom.webp
(fot. screen za X)
Karol Nawrocki przebywa w Stanach Zjednoczonych, w Waszyngtonie. Obywatelski kandydat na prezydenta wziął udział w uroczystościach Narodowego Dnia Modlitwy w Ogrodzie Różanym w Białym Domu. Spotkał się z prezydentem Donaldem Trumpem, a oficjalny profil Białego Domu na portalu X zamieścił wspólne zdjęcia obu polityków.
Świat

„Przeciwko upokorzeniu w kraju i za granicą”. Kandydat konserwatystów głosował w Bukareszcie. Początek „wiosny ludów”?

opublikowano:
mid-epa12111622.webp
George Simion zagłosował pod Bukaresztem (Fot. PAP/EPA)
Lider rumuńskiej partii AUR George Simion zagłosował w niedzielę w drugiej turze wyborów prezydenckich. Towarzyszył mu Calin Georgescu, wykluczony z elekcji przez tamtejsze władze.
Świat

W Rumunii prowadzi Dan, ale eksperci radzą, żeby poczekać

opublikowano:
simion wyniki.webp
Wieczór wyborczy George Simiona (Fot. Artur Ceyrowski)
Prawie 54 proc. dla lewicowego, wpieranego m.in. przez rodzinę Sorosów Nicusora Dana i trochę ponad 46 proc. dla konserwatysty George'a Simiona w drugiej turze powtórzonych wyborów prezydenckich w Rumunii. To wcale nie oznacza jednak, że mamy pewnego zwycięzcę tej elekcji.