Europejski trybunał zajmie się wyborami prezydenckimi w Polsce! Szokujący wniosek, domagają się 100 mln euro

Radna Warszawy z ramienia Platformy Obywatelskiej Joanna Staniszkis oraz specjalista ds. analiz statystycznych dr Krzysztof Kontek skierowali do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka skargę, w której stwierdzili, że „oskarżają polskie państwo”. Autorzy mają zastrzeżenia do procesu wyborczego przy niedawnych wyborach prezydenckich wygranych przez Karola Nawrockiego. Ich zdaniem aparat państwowy nie zapewnił obywatelom warunków do udziału w „autentycznych, demokratycznych wyborach”. Ich zarzuty dotyczą m.in. Sądu Najwyższego, prokuratury, parlamentu oraz polityków opozycji.
Wnioskodawcy stwierdzili, że w trakcie głosowania dochodziło do licznych nieprawidłowości dotyczących m.in. używania przez członków komisji wyborczych tzw. aplikacji Mateckiego.
„Niedojrzała demokracja"
Dr Kontek i Staniszkis po wyborach prezydenckich składali protesty wyborcze do Sądu Najwyższego, ale – jak sami twierdzili – nie został on rozpatrzony w sposób merytoryczny. Ich zdaniem państwo polskie „nie potrafiło lub nie chciało zareagować na skalę podejrzeń" w sprawie liczenia głosów. Ich zdaniem „tylko te czynniki doprowadziłyby w dojrzałych demokracjach do unieważnienia II tury wyborów, tak jak w Austrii w 2016 r., gdy powodem takiej decyzji stało się li tylko otwarcie części kopert z głosowań korespondencyjnych przed określoną godziną".
Autorzy skargi zarzucili Senatowi i Sejmowi, że izby te uchwaliły i utrzymały „wadliwe rozwiązania prawne dotyczące procesu wyborczego”. Z kolei rząd – ich zdaniem – nie zdołał powstrzymać związanych z nim zagrożeń. Sąd Najwyższy został oskarżony o zignorowanie protestów wyborczych, a prokuratura o „bezczynność i pozorowanie działań”.
Zarzuty pod adresem opozycji
Staniszkis i dr Kontek uważają, że opozycja parlamentarna „swoimi poprzednimi działaniami doprowadziła do dewastacji polskiego systemu prawnego i dramatycznego obniżenia norm moralnych, mimo obnoszenia się ze swoją religijnością".
Wnioskodawcy podkreślają, że nie twierdzą, że wybory zostały sfałszowane, ale roszczą sobie prawo do poznania „prawdziwego wyniku”. Jednocześnie domagają się zadośćuczynienia od państwa polskiego w wysokości 108 mln euro. Dlaczego swoje zarzuty wycenili właśnie na taką kwotę?
- Po tysiąc euro od każdego z nas dwojga za każdy spośród szacunkowych 54 tys. protestów, które zostały złożone, lecz nie zostały należycie rozpoznane ani nawet zarejestrowane przez Sąd Najwyższy – napisali.
źr. wPolsce24 za "Gazeta Wyborcza"