Amerykański ambasador nie pójdzie na warszawską paradę równości? Jest zarządzenie Trumpa

Donald Trump i jego otoczenie wielokrotnie narzekali na nielojalność amerykańskiej służby cywilnej. Podczas pierwszej kadencji niektórzy ambasadorzy mieli ignorować linię Waszyngtonu, prowadząc własną politykę na placówkach. Trumpiści obawiają się, że teraz, kiedy plany republikańskiej administracji są znacznie dalej idące, członkowie korpusu dyplomatycznego o lewicowych poglądach będą próbowali w dwójnasób torpedować wielką zmianę.
Jednym głosem
Stąd ostatnie zarządzenie Trumpa zatytułowane „Jednym głosem dla amerykańskich relacji zagranicznych”, w którym nakazał rozpoczęcie reformy służby zagranicznej. Prezydent zobowiązuje sekretarza stanu USA do wprowadzenia reformy standardów zatrudniania i oceniania pracowników, a także przeglądu i zmiany instrukcji postępowania dla członków służby cywilnej za granicą.
- Niezastosowanie się do polityki prezydenta może być podstawą do ukarania pracownika, włącznie z rozwiązaniem umowy o pracę – czytamy w rozporządzeniu.
Dyplomaci, a wywoływali kontrowersje
Amerykańscy ambasadorzy wielokrotnie wywoływali kontrowersje. Tak było także w przypadku przedstawicieli Stanów Zjednoczonych w Polsce. Zarówno Georgette Mosbacher, pracująca u nas w czasie pierwszej prezydentury Trumpa, jak człowiek Joe Bidena Mark Brzeziński oskarżani byli o wtrącanie się w polskie sprawy i łamanie standardów profesjonalnej dyplomacji. Oboje dopieszczali społeczność LGBT, a Mark Brzeziński był stałym bywalcem parady równości, organizowanej przez homoseksualistów w Warszawie.
Już nie będą maszerować?
Teraz, kiedy Trump (w pierwszej kadencji sam ogłaszał „Miesiąc Dumy” i inne tego typu inicjatywy) zadekretował odwrót od tej ideologii w administracji, warszawscy aktywiści nie będą mogli raczej liczyć na obecność ambasadora USA. Tom Rose jest zresztą konserwatystą i raczej nie przepada za podobnymi imprezami.
Na demonstracji gejów, lesbijek i innych mniejszości seksualnych nie pojawią się też szeregowi pracownicy ambasady, co dotąd było normą. No chyba, że Donald Trump po raz kolejny zmieni zdanie i nakaże tęczową celebrację. Albo że komuś nie będzie za bardzo zależało na pracy.
Źr. wPolsce24 za "New York Times"