Kiedy 10-12 września pojawiły się ostrzeżenia o wielkich ulewach, które mają nadejść nad Polskę i Czechy, premier Donald Tusk przekonywał, że „prognozy nie są przesadnie alarmujące”. Teraz próbuje szukać winnych, ruga urzędników i chce wykazać się sprawczością. Surowy wzrok „cara” zatrzymał się na bobrach, które mają być odpowiedzialne za rozkopywanie wałów. Premier obiecał, że się tym zajmie.

- Wasze sugestie nie są pierwsze, że trzeba szybkich zmian, jeśli chodzi o obecność bobrów na wałach. Czasami trzeba wybierać między miłością do zwierząt a bezpieczeństwem wałów - mówił Tusk. To ponowna tego typu wypowiedź, bo ta sama sugestia pojawiała się podczas powodzi w 2010 roku.

Jest to o tyle kuriozalne tłumaczenie, że już 15 lat temu eksperci pukali się w czoło, mówiąc, że to właśnie bobry tworzą struktury i zbiorniki, które służą retencji i ograniczają ryzyko powodzi.

Tymczasem dzisiaj to właśnie te stworzenia znowu znalazły się na tapecie, choć trudno szukać przykładów, by bobry niszczyły wały. Bo niby w jaki sposób mają to robić? Przecież ich nie przegryzają.

Pikanterii sprawie dodaje fakt, że to właśnie środowiska PO podkręcały histerię, kiedy rząd PiS próbował wyeliminować zagrożenie ASF poprzez strzelanie do dzików. Pamiętacie te tytuły i nagonkę? Dziś Tusk zapowiada „rozprawienie się ze szkodnikami”, a ekolodzy, celebryci i dziennikarze milczą. Zwrócił na to uwagę jeden z popularniejszych prawicowych komentatorów na portalu x.com Max Hubner.

-Gdyby PiS powiedział, że to bobry są winne powodzi i trzeba się ich pozbyć, to oburzenia nie byłoby końca. Zabrakło juz urzędników do opie***lenia, więc znalazł bobry. Jeszcze zwrócę uwagę, że Tusk daje „pozwolenie” na „zręczne omijanie przepisów do czasu nowej ustawy” - napisał na portalu x.com

wPolsce24/ fot. PAP/PAP/Maciej Kulczyński /Pixabay